Jakoś nie obchodziło mnie na czyim jestem terenie ani takie tam...Jestem nie do ruszenia, a i Aurorę obronię w razie potrzeby.
Pytanie o moje pochodzenie nie należało do trafnych.
-Sam nie wiem.-mruknąłem i zatrzymałem się. Usiadłem.-Nie pamiętam, za szczeniaka straciłem rodzinę i tak się tułałem, aż do teraz.-westchnąłem i usiadłem.-Nie idźmy lepiej dalej.-spojrzałem w oczy wadery. Nie wyglądało, żeby często miała towarzystwo.
Poprowadziłem kilka roślin na drzewo i coś zacząłem majstrować. W sumie...Sam nie wiedziałem do końca co to będzie. Aurora przyglądała mi się uważnie, ale zapadła dziwna cisza. Dwójka małomównych, przepięknie.
-A Ty skąd jesteś?-zwiesiłem pnącze z drzewa, potem kilka następnych. Po chwili powstało coś na kształt...Cholera, huśtawka? Do reszty mnie pogięło? Zaśmiałem się.-Wybacz, ja czasem nad tym nie panuję. Samo się robi. Skorzystasz?-zaproponowałem i wyszczerzyłem się jak dzieciak. Całość misternej "konstrukcji" oplotło jeszcze jak wąż pnącze, mające służyć za umocnienie. Rany, czasem słów do siebie nie mam. Jestem jak szczeniaczek.
<wybaczcie, że tak długo milczałam. Zapieprz mam totalny...>.< >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz