Kiedy w końcu wszystkie wilki znalazły się na terenach FY, ja
postanowiłam obejrzeć swoją grotę. Po drodze zobaczyłam jeszcze kilka
nowych, zamieszkanych grot. Tak dokładnie było ich około czterech.
- Dużo się zmieniło odkąd ostatni raz tu byłam... - westchnęłam ciężko.
Kiedy w końcu znalazłam moją grotę czym prędzej do niej weszłam. Jednak już w wejściu zatrzymałam się i zaczęłam kaszleć.
- Nieźle się zakurzyła - powiedziałam mrużąc oczy i machając ręką przed twarzą.
Grota była strasznie zakurzona. Wyczarowałam czarną mgłę i po kilku
minutach było czysto. Poszłam po kilka gałęzi i zrobiłam coś w stylu
miotły. Zaczęłam zamiatać obok swojego legowiska. Uznałam że to zbyt
czasochłonne i zamieniłam się w wilka. Wystarczyło kilka machnięć
skrzydłami i cały kurz wyleciał z groty. Uznałam że jest już wszędzie
czysto i wyszłam obejrzeć groty nowych. Pierwsza była jakiegoś chłopaka.
Wyczułam jego zapach i zamieniłam się w człowieka. On też był pod tą
postacią. Zajrzałam do jego groty.
- Hej, jestem Charlie. Chciałam zobaczyć groty nowych- powiedziałam patrząc na chłopaka.
- Cześć ja jestem Kazar i to chyba ty jesteś nowa bo wcześniej cię tu nie widziałem - odparł
- Byłam tu wcześniej tylko odeszłam bo musiałam załatwić kilka osobistych spraw- rzekłam.
Nagle zaczął lać deszcz jak to w jesień.
-Coś czuję że będę musiała zostać tutaj dopóki nie przestanie padać deszcz....-powiedziałam.
- Skoro musisz....- rzekł z niechęcią.
-Ale bardzo miły jesteś wiesz?- odparłam przewracając oczami z jeszcze większą niechęcią.
- Skoro już musisz znosić moje towarzystwo to przynajmniej dla zabicia
czasu opowiedz mi coś o sobie- powiedziałam wzdychając i siadając obok
niego.
-Nie potrzebna ci ta wiedza do szczęścia- powiedział i położył delikatnie rękę na moim udzie.
- Ej, ale co ty robisz?! - krzyknęłam zabierając jego rękę i gwałtownie odsuwając się.
< Kazar dokończ :3 >
sobota, 30 listopada 2013
(Wataha Ognia) od Tytanii
Nie wiadomo kiedy ale zasnęłam, a kiedy się obudziłam słońce dopiero powoli i ociężale wyłaniało się nad horyzont. Rozpostarłam swoje skrzydła a przez gałęzie aż do ziemi sypnęły żółto-pomarańczowe iskry. Urok zmiany postaci w feniksa.
Obejrzałam się we wszystkie strony, spanie na najwyższym drzewie w okolicy polany nie było głupim pomysłem, mogłam chociaż w razie czego szybko zareagować kiedy nadejdą Oni.
Zleciałam powoli na zaszronioną trawę. Zima już tuż tuż. Je ju jak ja nie lubię zimy. Jako wilk Ognia wolałam cieplejsze klimaty no ale trudno, da się przeżyć. Przecież żyło się tyle tysiące lat i jakoś to nie wyrządziło mi jakiekolwiek krzywdy tylko dyskomfort i tylko tyle.
Zmieniłam się w człowieka i rozprostowałam swoje kończyny górne podnosząc je nad głowę. Mimowolne jęknęłam i podeszłam do Wodospadu Żywiołów. Skąd wiedziałam że taka nazwa? Oczywiste jest to kiedy woda mieni się kolorami żywiołów i po prostu to się czuję.
Jak się nie czuje, trzeba być głąbem.
Kucnęłam przy brzegu i pochyliłam nad wodą. Spojrzałam na swoje odbicie. Złote oczy lśniły nieprawdopodobnym blaskiem. Mmm to coś oznacza? Nie wiem, nie mam długo tej postaci abym wiedziała o niej wszystko. Dopiero co będę poznawać umiejętności tego ciała.
Nagle poczułam mrowienie na skórze. Wstałam błyskawicznie szukając odznak co mogło mnie doprowadzić to tego stanu, kiedy przed moim nosem pojawiło się złote "coś" co uformowało się na bramę. Przyciągało mnie do środka. Próbowałam się opierać ale jakaś silniejsza o wiele siła mnie wciągnęła. No cóż, co ze mną się działo? Przeszłam a raczej zostałam popchnięta przez te drzwi. Znalazłam się bodajże na Olimpie. Szczerze miałam to gdzieś. Stary dziad zaczął nawijać jacy mieszkańcy Forever są źle i mają zabijać jakieś tam jaszczurki by powrócić na swoje. No nieźle.
Nie mam co robić tylko użerać się z nimi. Kurcze no! Ścigają mnie Oni a ja tutaj mam zajmować się Lizardami. No proszę Was...
Po chwili wszystkie wilczury znalazły się w lesie i się rozproszyły, ja także chociaż nie zaszłam daleko bo zauważyłam wielką, płaczącą wierzbę. Podeszłam do niej i dotknęłam dłońmi chropowatej kory. Zamknęłam oczy i westchnęłam. Nie chciałam nikogo zabijać, nie miałam ochoty i siły. Za szybko to wszystko się dzieje. Nie jestem w pełni sił by obronić się. Oj niee. I co teraz pocznę? Nie potrafię siedzieć bez czynnie w jednym miejscu i czekać jak się to wszystko skończy a nie mogę tak beztrosko chodzić po tym gównianym lesie. Ech. Mocą która się zdołała się "załadować" zrobiłam wielki ognisty okrąg wokół drzewa tak aby nikt się nie dostał do mnie ale żeby nie spalić tej potężnej rośliny. Usiadłam pod drzewem i myślałam nad moimi poprzednimi życiami.
Oni zawsze mnie ścigali i próbowali zniszczyć moją duszę. Nie wiem jak to się działo ale miałam zdolność do tego by zmieniać moje ciała pod wpływem czynników których nie potrafię opisać. Ostatnio to było tak że skoczyłam w przepaść, zamknęłam oczy i puff, teraz jestem taka jaka jestem.
Dobra mniejsza. Przeszłość miej w dupie ale nie całkowicie bo historia lubi się powtarzać najczęściej ta zła.
Ułożyłam się wygodniej na trawie a ogień który się palił trochę mnie ogrzewał. Czy to dziwne że wilkowi ognia jest trochę zimno? Tak, to dziwne ale w moim przypadku wątpię bo przecież moje ciała miały najróżniejszy żywioły. Tylko jedno się nie zmieniało- postać feniksa. Zawsze posiadałam to wcielenie, ognistego feniksa. Nawet jak byłam wilkiem ognia, byłam ognistym rajskim ptakiem. ZAWSZE.
Siedziałam tutaj nie wiem ile, wiem tylko że spory szmat czasu albo po prostu mi się wydawało bo przecież nic tutaj nie robiłam tylko odzyskiwałam siły i moce po przemianie. Nagle znowu przede mną pojawiła się ta piekielna brama, nadal lśniąca złotem, ciągle ta sama- doskonała chociaż teraz miałam jedna skazę czarne pióro u progu. Wstałam i podeszłam do wrót. Podniosłam pióro i przyjrzałam mu się dokładnie. Nie było to zwykłe pióro bo na takie nie wyglądało. Dziwne. Drugą ręką przejechałam po puchu na dole a pióro znikło a brama się otworzyła. Tym razem samodzielnie do niej weszłam i pojawiłam się na Polanie Pojednania. No to wróciłam do punktu wyjścia. Mmm szybko się uporali z tymi Lizardami czy jak one tam miały.
Mimowolnie westchnęłam i zaczęłam iść w stronę najcieplejszej części krainy. Tam gdzie była wataha Ognia. Po drodze zaczął padać drobny śnieg. No dobra, chociaż nie lubiłam zimy, śniegu, to ten biały puch w jakiś sposób zachwycał. Każdy płatek był inny. Nikt nie znajdzie identycznego bo to przecież niemożliwe.
Stanęłam przed jaskinią wilków ognia. Dlaczego to wiedziałam? Czuć zapach wilczków. Weszłam do środka jakby nigdy nic z podniesioną brodą. Skierowałam się do basiora który widać był alfą ale widać także że stoczył dość ciężki bój bo miał zabandażowane ramie.
- Witam szanownego alfę. - Dygnęłam. - Chciałabym dołączyć do tego zacnego grona. - Wskazałam dłonią na wilki. - Czy zrobisz mi ta uciechę i zgodzisz się? - Zapytałam z cieniem ledwo dostrzegalnego wredostwa ale i serdeczności.
Obejrzałam się we wszystkie strony, spanie na najwyższym drzewie w okolicy polany nie było głupim pomysłem, mogłam chociaż w razie czego szybko zareagować kiedy nadejdą Oni.
Zleciałam powoli na zaszronioną trawę. Zima już tuż tuż. Je ju jak ja nie lubię zimy. Jako wilk Ognia wolałam cieplejsze klimaty no ale trudno, da się przeżyć. Przecież żyło się tyle tysiące lat i jakoś to nie wyrządziło mi jakiekolwiek krzywdy tylko dyskomfort i tylko tyle.
Zmieniłam się w człowieka i rozprostowałam swoje kończyny górne podnosząc je nad głowę. Mimowolne jęknęłam i podeszłam do Wodospadu Żywiołów. Skąd wiedziałam że taka nazwa? Oczywiste jest to kiedy woda mieni się kolorami żywiołów i po prostu to się czuję.
Jak się nie czuje, trzeba być głąbem.
Kucnęłam przy brzegu i pochyliłam nad wodą. Spojrzałam na swoje odbicie. Złote oczy lśniły nieprawdopodobnym blaskiem. Mmm to coś oznacza? Nie wiem, nie mam długo tej postaci abym wiedziała o niej wszystko. Dopiero co będę poznawać umiejętności tego ciała.
Nagle poczułam mrowienie na skórze. Wstałam błyskawicznie szukając odznak co mogło mnie doprowadzić to tego stanu, kiedy przed moim nosem pojawiło się złote "coś" co uformowało się na bramę. Przyciągało mnie do środka. Próbowałam się opierać ale jakaś silniejsza o wiele siła mnie wciągnęła. No cóż, co ze mną się działo? Przeszłam a raczej zostałam popchnięta przez te drzwi. Znalazłam się bodajże na Olimpie. Szczerze miałam to gdzieś. Stary dziad zaczął nawijać jacy mieszkańcy Forever są źle i mają zabijać jakieś tam jaszczurki by powrócić na swoje. No nieźle.
Nie mam co robić tylko użerać się z nimi. Kurcze no! Ścigają mnie Oni a ja tutaj mam zajmować się Lizardami. No proszę Was...
Po chwili wszystkie wilczury znalazły się w lesie i się rozproszyły, ja także chociaż nie zaszłam daleko bo zauważyłam wielką, płaczącą wierzbę. Podeszłam do niej i dotknęłam dłońmi chropowatej kory. Zamknęłam oczy i westchnęłam. Nie chciałam nikogo zabijać, nie miałam ochoty i siły. Za szybko to wszystko się dzieje. Nie jestem w pełni sił by obronić się. Oj niee. I co teraz pocznę? Nie potrafię siedzieć bez czynnie w jednym miejscu i czekać jak się to wszystko skończy a nie mogę tak beztrosko chodzić po tym gównianym lesie. Ech. Mocą która się zdołała się "załadować" zrobiłam wielki ognisty okrąg wokół drzewa tak aby nikt się nie dostał do mnie ale żeby nie spalić tej potężnej rośliny. Usiadłam pod drzewem i myślałam nad moimi poprzednimi życiami.
Oni zawsze mnie ścigali i próbowali zniszczyć moją duszę. Nie wiem jak to się działo ale miałam zdolność do tego by zmieniać moje ciała pod wpływem czynników których nie potrafię opisać. Ostatnio to było tak że skoczyłam w przepaść, zamknęłam oczy i puff, teraz jestem taka jaka jestem.
Dobra mniejsza. Przeszłość miej w dupie ale nie całkowicie bo historia lubi się powtarzać najczęściej ta zła.
Ułożyłam się wygodniej na trawie a ogień który się palił trochę mnie ogrzewał. Czy to dziwne że wilkowi ognia jest trochę zimno? Tak, to dziwne ale w moim przypadku wątpię bo przecież moje ciała miały najróżniejszy żywioły. Tylko jedno się nie zmieniało- postać feniksa. Zawsze posiadałam to wcielenie, ognistego feniksa. Nawet jak byłam wilkiem ognia, byłam ognistym rajskim ptakiem. ZAWSZE.
Siedziałam tutaj nie wiem ile, wiem tylko że spory szmat czasu albo po prostu mi się wydawało bo przecież nic tutaj nie robiłam tylko odzyskiwałam siły i moce po przemianie. Nagle znowu przede mną pojawiła się ta piekielna brama, nadal lśniąca złotem, ciągle ta sama- doskonała chociaż teraz miałam jedna skazę czarne pióro u progu. Wstałam i podeszłam do wrót. Podniosłam pióro i przyjrzałam mu się dokładnie. Nie było to zwykłe pióro bo na takie nie wyglądało. Dziwne. Drugą ręką przejechałam po puchu na dole a pióro znikło a brama się otworzyła. Tym razem samodzielnie do niej weszłam i pojawiłam się na Polanie Pojednania. No to wróciłam do punktu wyjścia. Mmm szybko się uporali z tymi Lizardami czy jak one tam miały.
Mimowolnie westchnęłam i zaczęłam iść w stronę najcieplejszej części krainy. Tam gdzie była wataha Ognia. Po drodze zaczął padać drobny śnieg. No dobra, chociaż nie lubiłam zimy, śniegu, to ten biały puch w jakiś sposób zachwycał. Każdy płatek był inny. Nikt nie znajdzie identycznego bo to przecież niemożliwe.
Stanęłam przed jaskinią wilków ognia. Dlaczego to wiedziałam? Czuć zapach wilczków. Weszłam do środka jakby nigdy nic z podniesioną brodą. Skierowałam się do basiora który widać był alfą ale widać także że stoczył dość ciężki bój bo miał zabandażowane ramie.
- Witam szanownego alfę. - Dygnęłam. - Chciałabym dołączyć do tego zacnego grona. - Wskazałam dłonią na wilki. - Czy zrobisz mi ta uciechę i zgodzisz się? - Zapytałam z cieniem ledwo dostrzegalnego wredostwa ale i serdeczności.
(Wataha Ziemi) od Kiche
Od początku mówiłam prosto, że się nie zgadzam, że ja to mam w poważaniu, ale przecież Hekate jak zawsze chciała mieć rację.
Ten las to wielki nie wypał, jakbyśmy znaleźli się pomiędzy granicą rozsądku Bogów a ich głupotą.
- Hekate? - Odwróciłam się. Jednak za mną nikogo już nie było. Zaklnęłam pod nosem i spojrzałam w ciemne niebo - Czy Ty zawsze musisz mi to robić ? Jestem Alfą Ziemi nie toleruję tego ! A jak Cię dorwę to Ci nie wiem co zrobię !
Usłyszałam chichot Hekate.
- W skale znajdziesz coś co Ci się przyda. - Wiatr poniósł jej słowa.
Wiedziałam, że dalsze darcie się przyniesie tylko kilka dni bólu gardła. Odwróciłam się .. nic. Kurwa. Sam las.
"I weź tu szukaj skały jak to może być po drugiej stronie tego czegoś" Ruszyłam niechętnie na przód. Było tu jakoś strasznie cicho, ale byłam zbyt zła żeby się tym przejąć. Usłyszałam warknięcie za sobą. Poczułam jak coś za mną się skrada.
- Czyli nie jestem sama. - Odwróciłam się i ujrzałam wielkiego potwora, coś w ten deseń jaszczur pomieszany ze szczurem. Ochyda. Jego czerwone oczy patrzyły na mnie, był tak blisko. Zaczęłam się bać.
"Może mnie nie zauważy... może. " pomyślałam, stojąc na baczność i patrzyłam w ziemię. "Tylko zależy czym w środowisku się kieruje wzrokiem czy..."
Potwór ruszył na mnie, ogonem zbił mnie z nóg.
- Węchem. - Dokończyłam myśl na głos. Szybko podniosłam się i stanęłam przed olbrzymem. - Kochanie, są trzy sprawy..
Zaczęłam świrować ale przynajmniej byłam pewniejsza siebie.
Zwierzę znów zadało cios ogonem, jednak tym razem zrobiłam unik.
- Pierwsza to taka, że akurat obronić to się umiem.
Rozejrzałam się dookoła drzewa wyglądały mizernie chyba dlatego, że to cielsko jak chciało gdzieś przejść zawsze kilka zepsuło. Gdybym weszła na takie, monstrum mogłoby mnie łatwo dosięgnąć a tego nie chciałam.
- Zobaczymy czy umiesz biegać.
Moce ziemi zaczęły "wsiąkać" we mnie. Dzięki temu potrafię przebiec krótkie odległości z ogromną prędkością. Odwróciłam się i zaczęłam biec, jak przypuszczałam - zwierzę za mną. Rozglądałam się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś dużego drzewa. Udało się, po mojej prawej stronie stało piękne duże drzewo. Popędziłam w tamtą stronę. Ostry zakręt sprawił trudność potworowi lekko stracił równowagę i wydał z siebie przeraźliwy pisk, jednak nie dał za wygraną. Zanim jednak podbiegł do drzewa zdążyłam się na nie wdrapać.
- Druga sprawa to taka, że czasami potrafię mieć sensowny pomysł - usiadłam na gałęzi i patrzyłam na stworzenie, które stanęło na dwóch tylnich łapach i próbowało mnie dosięgnąć. - Coo ? Za wysokie progi na twoje nogi ?
uderzył łbem o drzewo które mocno drgnęło. Ups..
- Pora się wynosić - Powiedziałam cicho do siebie, gdy zwierzę wyczaiło, że za niedługo drzewo runie. Jakież mądre są te zwierzątka. Rozejrzałam się i zauważyłam, że coś świeci się w oddali. - Raz się żyje.
Drzewo w tej samej chwili runęło na ziemię a ja pośpiesznie wstałam i pobiegłam w stronę skały, jednak nie miałam już siły by biec z wielką prędkością. Biegłam tak, żeby to coś mnie nie mogło dosięgnąć. Po paru metrach dostrzegłam miecz wbity w skałę. Przyśpieszyłam.
- A trzecia sprawa.. - Złapałam za miecz i wymierzyłam nim w biegnącego stwora. - To taka, że nie żyjesz.
Skróciłam go o głowę. Ciało padło przede mną, a do mnie dopiero dotarło co tak na prawdę się tu działo. Spojrzałam na miecz. Był to miecz od Aoime, ten sam który mi podarowała i ten sam który jej oddałam. Uśmiechnęłam się, miałam tylko nadzieję, że Aoime i reszta żyje.
Byłam wykończona, włóczyłam się po lesie nie wiedząc czego tak na prawdę szukam. Dupa, tu nic nie ma, drzewa. Usiadłam obok jednego z nich. Nie myślałam o Shadow'ie czy żyje czy nie bo wydawało mi się to oczywiste, że kto jak kto ale on sobie poradzi. Patrząc na umiejętności i doświadczenie jestem najsłabszą alfą. Myślałam, że już nic mnie nie czeka, że do usranego końca świata będę czekać tutaj, jednak bogowie tylko szykowali dla mnie kolejną niespodziankę. Usłyszałam trzask łamanej gałęzi i spojrzałam się w kierunku z której odgłos dochodził. Po mojej prawej stronie stała mała dziewczynka, miała długie blond włosy i misia w ręce, na szyi miała dziwny naszyjnik z monetą.
"No chyba nie będę walczyć z dzieckiem" pomyślałam i podeszłam ostrożnie do dziewczynki.
- Hej. Kim jesteś ? - Zapytałam, i kucnęłam obok niej. - Jesteś tutaj sama ?
Spojrzała na mnie a jej oczy zapłonęły żywym ogniem.
- Jestem Heliote. Ale można powiedzieć, że jestem Twoją zgubą.
Pośpiesznie wstałam gdy dziewczynka z misia wyjęła sztylet. Wyglądało to śmiesznie ale wiedziałam, że ona może mnie zranić a z dzieckiem ani mi się śni walczyć!
- Heliote. Odłóż to bo sztylet to nie zabawka.
- Ale i tak pobawię się nim i tobą.
Sparaliżowała mnie bezsilność wobec małej (niby) bezbronnej osoby. W jednej chwili zniknęła. Czułam, że jest obok mnie, że się porusza ale była niewidzialna. Dzięki mojej dezorientacji wbiła mi nóż w bok brzucha. Upadłam na kolana, wtedy stanęła przede mną z jakże zwycięską miną. Okropnie bolało, spojrzałam jej w oczy i zakręciło mi się w głowie. Wstałam ostatnimi resztkami siły, złapałam dziewczynkę za rękę i siłą mocy ziemi sprawiłam, że zasnęła. Nie mogłam jej zabić. Położyłam ją i coś mnie tknęło aby zdjąć ten naszyjnik. Założyłam go i chciałam pobiec dalej, jednak potknęłam się o coś. Spojrzałam się a na mojej nodze pojawiła się peleryna niewitka. Zabrałam ją ze sobą. Zatrzymałam się dopiero na brzegu wielkiej rzeki, włożyłam rękę do wody lecz nie poczułam wilgoci, tylko chłód a rękę miałam suchą. Zdziwiłam się i podjęłam kolejną próbę, jednak nic z tego, w oddali nie było nic tylko ciemność.
"To musi być rzeka Styks." - pomyślałam.- " To gdzie Chraon ? "
Rzuciłam kamień w "wodę". Usłyszałam zgrzyt starego okrętu a z fal widać było garby dwóch potężnych stworzeń, wytężyłam wzrok i ujrzałam wielką łódkę na której stał Chraon. Był to wysoki przewoźnik dusz, w ręku trzymał długą laskę zakończoną lampą naftową. Spojrzał na mnie czarnymi jak noc oczami, wiedziałam, że żąda zapłaty.
- Ja nic nie mam.. a chciałabym tam wejść. - Pomyślałam, że spotkam tam kogoś kto może mi pomoże.
Chraon wskazał na moją szyję, a raczej na naszyjnik, zdjęłam go i rzuciłam w stronę Chraona. Złapał i podstawił łódkę do brzegu. Wsiadłam, płynęliśmy dość krótko a przy każdym ruchu fali było słychać skrzypienie. Gdy znaleźliśmy się po drugiej stronie, ukłoniłam się przewoźnikowi i ruszyłam w stronę bramy Hadesu. Schowałam się za drzewem na widok warującego Cerbera. Był paskudny, miał wysokość około 5 metrów. Zastanawiałam się, jak przejść na drugą stronę bramy. Peleryna niewitka powinna zdać egzamin. Założyłam ją na siebie i ruszyłam w stronę bramy. O mały włos a nadepnęłabym na długi ogon Cerbera. Uff udało się. Hades składał się z trzech części - Pól Elizejskich, Erebu i Tartaru, dzieliłły je rzeki Acheron, Kokytos, Flegeton i Lete. Ruszyłam przed siebie w stronę Królestwa Hadesa. Wiedziałam, że mam do pokonania długą drogę. Po kilkuset metrach trafiłam do pól elizejskich. Było tam pięknie, miejsce nie do opisania. Niewidzialne liry grały piękną muzykę. Duchy zmarłych zauważyły, że jestem jedyna żywa ale wiedziały, że jak tylko zwrócą na mnie większą uwagę będę mieć kłopoty.Przepłynęłam przez rzekę Lete pamiętając by nie napić się ani kropli bo straciłabym pamięć. Gdy wyszłam z niej przede mną kolejną krainą miała być kraina zwykłych, niczym nie różniących się ludzi Ereb. Było tam sucho i ponuro, jedyna rzeka jaką tam można spotkać jest rzeka smutku - Achreon jej dopływem była rzeka Kakytos. Gdy przechodziłam blisko jej dopływu słyszałam lament dusz które w niej płynęły.. stąd nazwa "rzeka lamentu". Ludzie patrzyli na mnie z niechęcią.. ale nie zwracałam na to uwagi. Stanęłam na granicy Tartaru. To tam są najgorsze dusze, wszystkich zabójców i innych.. paskudne miejsce. Do tej krainy dopływała rzeka Flegeton. To tam dusze osób które najbardziej naraziły się Bogom płynęły, a strzegły ich Centaury które pilnowały aby nie wyszły z niej. Rzeka ta miała około 300 stopni ciepła bądź więcej. Szłam dalej patrząc na Centaury, gdy przede mną ukazał się Tantal był to heros który zabił syna i podał jego mięso na uczcie dla bogów. Za okrucieństwo i oszukiwanie bogów został strącony do Tartaru. Stał bez jedzenia i picia naprzeciwko gałęzi z owocami, która zawsze uchylała się, gdy próbował po nie sięgnąć. Woda, w której stał po kolana, uciekała, gdy chciał się jej napić. W dodatku nad głową ciągle chybotała się skała. Ciężka sprawa.. Patrzyłam na niego ze smutkiem gdy jakiś człowiek złapał mnie za rękę, był cały w kurzu i płakał.
- Ratuj mnie ! - Klęczał przede mną.
Nie zdąrzyłam odpowiedzieć gdy ujrzałam Erynie. Była to bogini zemsty i kat Tartaru. Podleciała i złapała go za skórę i zaciągnęła w miejsce hekatonchejrów. Hekatonchejrowie były to bestie które posiadały 50 nóg oraz głów, były także dobrymi katami. W Tartarze były trzy boginie zemsty i karmy - Alekto, nigdy nie strudzona, kochała bawić się lekkimi duszami (czyli np. złodziei). Miała starszą siostrę, Megairę. Ta była okropnie mściwa i wroga, nikt nie uszedł przy niej płazem. Najstarszą i najgorszą boginią była Tyzyfone. To ta zabrała tego człowieka, była to stara kobieta z wężami zamiast włosów, miała bardzo przekrwione oczy w ręku miała bicz z ćwiekami które wbijały się i rozcinały skórę bez najmniejszego oporu. Najbardziej nienawidziła katów i zabójców i to na nich się skupiała. Chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść gdy dotarłam do granicy Tartaru odetchnęłam z ulgą, jednak przede mną jeszcze droga podobno tak długa jak odległość od ziemi aż do nieba. Rana z noża który został mi wbity nie sprawiała mi jakiegoś problemu chociaż wyglądała koszmarnie, pewnie wdało się zakażenie. Skupiłam w sobie całą moc ziemi i ruszyłam pędem w stronę Królestwa, i udało się zajęło mi pół dnia dobiegnięcie tam. Królestwo było stworzone z kości umierających w Tartarze i nie powiem aby to był ubogi budynek. Miał około 400 schodów w górę, przynajmniej schudnę. Gdy dotarłam do ostatniego schodka ujrzałam wejście przy którym stały dwa Centaury. Stanęłam przed nimi.
- Ja do Hadesa, jestem Kiche córka śmierci i bogini ciemności. - Skłamałam, jednak to nie miało nic do znaczenia, chciałam tylko aby mnie wpuścili. - Odstąpcie od drzwi i dajcie mi wejść !
Udało się, wrota otworzyły się i z dumą weszłam do sali tronowej. Na największym tronie siedział Hades, po prawej stała śmierć a po lewej jego żona Persefona i Hekate!
- Jak się tu dostałaś ? - Udawał lekko zdziwionego.
-Sam wiesz, i nie wpieniaj mnie ! - Krzyknęłam. - Co to ma być?! Bogowie sobie z nas żarty robią ?! Ja chcę do domu.
- Czemu do mnie z tym przychodzisz ?
- A do kogo ?
Hades uśmiechnął się do śmierci. Śmierć spojrzała na mnie i podeszła do mnie, przyłożyła mi do szyji kosę. Nie zawachałam się, za długo ukrywałam się przed nią. Jej skrzydła otoczyły mnie a ona szepnęła:
- Tak długo na ciebie czekałam, tyle cię szukałam..
- Za słabo szukasz.
Myślałam, że to mój koniec. Jednak poczułam chłód złota na szyi a śmierć ukłoniła się.
- Kiche, chodź się przejść. - Persefona która wcześniej szeptała coś do Hadesa, podeszła do mnie.
Zgodziłam się. Zabrała mnie do ogrodu wewnątrz królestwa, rośliny niezbyt chciały tu rosnąć bo nie wiedziały czy żyją czy nie.
- Jak ty tu możesz żyć? - Spytałam Persefony stojącej obok zwiędłej róży.
- Och Kiche, tu nie jest tak jak ci się wydaje.
- A jak?
Nie odpowiedziała. Rwała suche liście z róży. Postanowiłam jej pomóc. Ożywiłam różę i sprawiłam, że będzie długowieczna. Przybrała odcień krwi, a Persefona uśmiechnęła się.
- Śmieć podarowała Ci amulet ocalenia. Piękny. - Dotknęła amuletu i spojrzała mi w oczy. - Kiche co cię trapi?
- Czemu mnie nie zabrała a ocaliła. - Spojrzałam w ziemię.
- Jesteś sympatią jej syna. Nie mogła mu tego zrobić.
- Mhm. Dobra wracajmy.
Stanęłyśmy znów w sali tronowej. Hekate podeszła do mnie.
- Pora do domu. - Uśmiechnęła się.
Poczułam szarpnięcie czasoprzestrzeni. W sekundzie stanęłam na swoich terenach. Byłam wyczerpana. Następnego dnia ruszyłam w stronę watahy Mroku. Gdy ujrzałam Aoime, podbiegłam do niej i przytuliłam ją.
- Aoime.. cieszę się, że Cię widzę !
Cieszyłyśmy się we dwie jak głupie. Wieczorem odwiedziłam Shadow'a, który już spał. Wskoczyłam na niego i pocałowałam w policzek.
- Shadow'kuu... - mruknęłam. - Nie śpij skarbie.
Ten las to wielki nie wypał, jakbyśmy znaleźli się pomiędzy granicą rozsądku Bogów a ich głupotą.
- Hekate? - Odwróciłam się. Jednak za mną nikogo już nie było. Zaklnęłam pod nosem i spojrzałam w ciemne niebo - Czy Ty zawsze musisz mi to robić ? Jestem Alfą Ziemi nie toleruję tego ! A jak Cię dorwę to Ci nie wiem co zrobię !
Usłyszałam chichot Hekate.
- W skale znajdziesz coś co Ci się przyda. - Wiatr poniósł jej słowa.
Wiedziałam, że dalsze darcie się przyniesie tylko kilka dni bólu gardła. Odwróciłam się .. nic. Kurwa. Sam las.
"I weź tu szukaj skały jak to może być po drugiej stronie tego czegoś" Ruszyłam niechętnie na przód. Było tu jakoś strasznie cicho, ale byłam zbyt zła żeby się tym przejąć. Usłyszałam warknięcie za sobą. Poczułam jak coś za mną się skrada.
- Czyli nie jestem sama. - Odwróciłam się i ujrzałam wielkiego potwora, coś w ten deseń jaszczur pomieszany ze szczurem. Ochyda. Jego czerwone oczy patrzyły na mnie, był tak blisko. Zaczęłam się bać.
"Może mnie nie zauważy... może. " pomyślałam, stojąc na baczność i patrzyłam w ziemię. "Tylko zależy czym w środowisku się kieruje wzrokiem czy..."
Potwór ruszył na mnie, ogonem zbił mnie z nóg.
- Węchem. - Dokończyłam myśl na głos. Szybko podniosłam się i stanęłam przed olbrzymem. - Kochanie, są trzy sprawy..
Zaczęłam świrować ale przynajmniej byłam pewniejsza siebie.
Zwierzę znów zadało cios ogonem, jednak tym razem zrobiłam unik.
- Pierwsza to taka, że akurat obronić to się umiem.
Rozejrzałam się dookoła drzewa wyglądały mizernie chyba dlatego, że to cielsko jak chciało gdzieś przejść zawsze kilka zepsuło. Gdybym weszła na takie, monstrum mogłoby mnie łatwo dosięgnąć a tego nie chciałam.
- Zobaczymy czy umiesz biegać.
Moce ziemi zaczęły "wsiąkać" we mnie. Dzięki temu potrafię przebiec krótkie odległości z ogromną prędkością. Odwróciłam się i zaczęłam biec, jak przypuszczałam - zwierzę za mną. Rozglądałam się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś dużego drzewa. Udało się, po mojej prawej stronie stało piękne duże drzewo. Popędziłam w tamtą stronę. Ostry zakręt sprawił trudność potworowi lekko stracił równowagę i wydał z siebie przeraźliwy pisk, jednak nie dał za wygraną. Zanim jednak podbiegł do drzewa zdążyłam się na nie wdrapać.
- Druga sprawa to taka, że czasami potrafię mieć sensowny pomysł - usiadłam na gałęzi i patrzyłam na stworzenie, które stanęło na dwóch tylnich łapach i próbowało mnie dosięgnąć. - Coo ? Za wysokie progi na twoje nogi ?
uderzył łbem o drzewo które mocno drgnęło. Ups..
- Pora się wynosić - Powiedziałam cicho do siebie, gdy zwierzę wyczaiło, że za niedługo drzewo runie. Jakież mądre są te zwierzątka. Rozejrzałam się i zauważyłam, że coś świeci się w oddali. - Raz się żyje.
Drzewo w tej samej chwili runęło na ziemię a ja pośpiesznie wstałam i pobiegłam w stronę skały, jednak nie miałam już siły by biec z wielką prędkością. Biegłam tak, żeby to coś mnie nie mogło dosięgnąć. Po paru metrach dostrzegłam miecz wbity w skałę. Przyśpieszyłam.
- A trzecia sprawa.. - Złapałam za miecz i wymierzyłam nim w biegnącego stwora. - To taka, że nie żyjesz.
Skróciłam go o głowę. Ciało padło przede mną, a do mnie dopiero dotarło co tak na prawdę się tu działo. Spojrzałam na miecz. Był to miecz od Aoime, ten sam który mi podarowała i ten sam który jej oddałam. Uśmiechnęłam się, miałam tylko nadzieję, że Aoime i reszta żyje.
Byłam wykończona, włóczyłam się po lesie nie wiedząc czego tak na prawdę szukam. Dupa, tu nic nie ma, drzewa. Usiadłam obok jednego z nich. Nie myślałam o Shadow'ie czy żyje czy nie bo wydawało mi się to oczywiste, że kto jak kto ale on sobie poradzi. Patrząc na umiejętności i doświadczenie jestem najsłabszą alfą. Myślałam, że już nic mnie nie czeka, że do usranego końca świata będę czekać tutaj, jednak bogowie tylko szykowali dla mnie kolejną niespodziankę. Usłyszałam trzask łamanej gałęzi i spojrzałam się w kierunku z której odgłos dochodził. Po mojej prawej stronie stała mała dziewczynka, miała długie blond włosy i misia w ręce, na szyi miała dziwny naszyjnik z monetą.
"No chyba nie będę walczyć z dzieckiem" pomyślałam i podeszłam ostrożnie do dziewczynki.
- Hej. Kim jesteś ? - Zapytałam, i kucnęłam obok niej. - Jesteś tutaj sama ?
Spojrzała na mnie a jej oczy zapłonęły żywym ogniem.
- Jestem Heliote. Ale można powiedzieć, że jestem Twoją zgubą.
Pośpiesznie wstałam gdy dziewczynka z misia wyjęła sztylet. Wyglądało to śmiesznie ale wiedziałam, że ona może mnie zranić a z dzieckiem ani mi się śni walczyć!
- Heliote. Odłóż to bo sztylet to nie zabawka.
- Ale i tak pobawię się nim i tobą.
Sparaliżowała mnie bezsilność wobec małej (niby) bezbronnej osoby. W jednej chwili zniknęła. Czułam, że jest obok mnie, że się porusza ale była niewidzialna. Dzięki mojej dezorientacji wbiła mi nóż w bok brzucha. Upadłam na kolana, wtedy stanęła przede mną z jakże zwycięską miną. Okropnie bolało, spojrzałam jej w oczy i zakręciło mi się w głowie. Wstałam ostatnimi resztkami siły, złapałam dziewczynkę za rękę i siłą mocy ziemi sprawiłam, że zasnęła. Nie mogłam jej zabić. Położyłam ją i coś mnie tknęło aby zdjąć ten naszyjnik. Założyłam go i chciałam pobiec dalej, jednak potknęłam się o coś. Spojrzałam się a na mojej nodze pojawiła się peleryna niewitka. Zabrałam ją ze sobą. Zatrzymałam się dopiero na brzegu wielkiej rzeki, włożyłam rękę do wody lecz nie poczułam wilgoci, tylko chłód a rękę miałam suchą. Zdziwiłam się i podjęłam kolejną próbę, jednak nic z tego, w oddali nie było nic tylko ciemność.
"To musi być rzeka Styks." - pomyślałam.- " To gdzie Chraon ? "
Rzuciłam kamień w "wodę". Usłyszałam zgrzyt starego okrętu a z fal widać było garby dwóch potężnych stworzeń, wytężyłam wzrok i ujrzałam wielką łódkę na której stał Chraon. Był to wysoki przewoźnik dusz, w ręku trzymał długą laskę zakończoną lampą naftową. Spojrzał na mnie czarnymi jak noc oczami, wiedziałam, że żąda zapłaty.
- Ja nic nie mam.. a chciałabym tam wejść. - Pomyślałam, że spotkam tam kogoś kto może mi pomoże.
Chraon wskazał na moją szyję, a raczej na naszyjnik, zdjęłam go i rzuciłam w stronę Chraona. Złapał i podstawił łódkę do brzegu. Wsiadłam, płynęliśmy dość krótko a przy każdym ruchu fali było słychać skrzypienie. Gdy znaleźliśmy się po drugiej stronie, ukłoniłam się przewoźnikowi i ruszyłam w stronę bramy Hadesu. Schowałam się za drzewem na widok warującego Cerbera. Był paskudny, miał wysokość około 5 metrów. Zastanawiałam się, jak przejść na drugą stronę bramy. Peleryna niewitka powinna zdać egzamin. Założyłam ją na siebie i ruszyłam w stronę bramy. O mały włos a nadepnęłabym na długi ogon Cerbera. Uff udało się. Hades składał się z trzech części - Pól Elizejskich, Erebu i Tartaru, dzieliłły je rzeki Acheron, Kokytos, Flegeton i Lete. Ruszyłam przed siebie w stronę Królestwa Hadesa. Wiedziałam, że mam do pokonania długą drogę. Po kilkuset metrach trafiłam do pól elizejskich. Było tam pięknie, miejsce nie do opisania. Niewidzialne liry grały piękną muzykę. Duchy zmarłych zauważyły, że jestem jedyna żywa ale wiedziały, że jak tylko zwrócą na mnie większą uwagę będę mieć kłopoty.Przepłynęłam przez rzekę Lete pamiętając by nie napić się ani kropli bo straciłabym pamięć. Gdy wyszłam z niej przede mną kolejną krainą miała być kraina zwykłych, niczym nie różniących się ludzi Ereb. Było tam sucho i ponuro, jedyna rzeka jaką tam można spotkać jest rzeka smutku - Achreon jej dopływem była rzeka Kakytos. Gdy przechodziłam blisko jej dopływu słyszałam lament dusz które w niej płynęły.. stąd nazwa "rzeka lamentu". Ludzie patrzyli na mnie z niechęcią.. ale nie zwracałam na to uwagi. Stanęłam na granicy Tartaru. To tam są najgorsze dusze, wszystkich zabójców i innych.. paskudne miejsce. Do tej krainy dopływała rzeka Flegeton. To tam dusze osób które najbardziej naraziły się Bogom płynęły, a strzegły ich Centaury które pilnowały aby nie wyszły z niej. Rzeka ta miała około 300 stopni ciepła bądź więcej. Szłam dalej patrząc na Centaury, gdy przede mną ukazał się Tantal był to heros który zabił syna i podał jego mięso na uczcie dla bogów. Za okrucieństwo i oszukiwanie bogów został strącony do Tartaru. Stał bez jedzenia i picia naprzeciwko gałęzi z owocami, która zawsze uchylała się, gdy próbował po nie sięgnąć. Woda, w której stał po kolana, uciekała, gdy chciał się jej napić. W dodatku nad głową ciągle chybotała się skała. Ciężka sprawa.. Patrzyłam na niego ze smutkiem gdy jakiś człowiek złapał mnie za rękę, był cały w kurzu i płakał.
- Ratuj mnie ! - Klęczał przede mną.
Nie zdąrzyłam odpowiedzieć gdy ujrzałam Erynie. Była to bogini zemsty i kat Tartaru. Podleciała i złapała go za skórę i zaciągnęła w miejsce hekatonchejrów. Hekatonchejrowie były to bestie które posiadały 50 nóg oraz głów, były także dobrymi katami. W Tartarze były trzy boginie zemsty i karmy - Alekto, nigdy nie strudzona, kochała bawić się lekkimi duszami (czyli np. złodziei). Miała starszą siostrę, Megairę. Ta była okropnie mściwa i wroga, nikt nie uszedł przy niej płazem. Najstarszą i najgorszą boginią była Tyzyfone. To ta zabrała tego człowieka, była to stara kobieta z wężami zamiast włosów, miała bardzo przekrwione oczy w ręku miała bicz z ćwiekami które wbijały się i rozcinały skórę bez najmniejszego oporu. Najbardziej nienawidziła katów i zabójców i to na nich się skupiała. Chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść gdy dotarłam do granicy Tartaru odetchnęłam z ulgą, jednak przede mną jeszcze droga podobno tak długa jak odległość od ziemi aż do nieba. Rana z noża który został mi wbity nie sprawiała mi jakiegoś problemu chociaż wyglądała koszmarnie, pewnie wdało się zakażenie. Skupiłam w sobie całą moc ziemi i ruszyłam pędem w stronę Królestwa, i udało się zajęło mi pół dnia dobiegnięcie tam. Królestwo było stworzone z kości umierających w Tartarze i nie powiem aby to był ubogi budynek. Miał około 400 schodów w górę, przynajmniej schudnę. Gdy dotarłam do ostatniego schodka ujrzałam wejście przy którym stały dwa Centaury. Stanęłam przed nimi.
- Ja do Hadesa, jestem Kiche córka śmierci i bogini ciemności. - Skłamałam, jednak to nie miało nic do znaczenia, chciałam tylko aby mnie wpuścili. - Odstąpcie od drzwi i dajcie mi wejść !
Udało się, wrota otworzyły się i z dumą weszłam do sali tronowej. Na największym tronie siedział Hades, po prawej stała śmierć a po lewej jego żona Persefona i Hekate!
- Jak się tu dostałaś ? - Udawał lekko zdziwionego.
-Sam wiesz, i nie wpieniaj mnie ! - Krzyknęłam. - Co to ma być?! Bogowie sobie z nas żarty robią ?! Ja chcę do domu.
- Czemu do mnie z tym przychodzisz ?
- A do kogo ?
Hades uśmiechnął się do śmierci. Śmierć spojrzała na mnie i podeszła do mnie, przyłożyła mi do szyji kosę. Nie zawachałam się, za długo ukrywałam się przed nią. Jej skrzydła otoczyły mnie a ona szepnęła:
- Tak długo na ciebie czekałam, tyle cię szukałam..
- Za słabo szukasz.
Myślałam, że to mój koniec. Jednak poczułam chłód złota na szyi a śmierć ukłoniła się.
- Kiche, chodź się przejść. - Persefona która wcześniej szeptała coś do Hadesa, podeszła do mnie.
Zgodziłam się. Zabrała mnie do ogrodu wewnątrz królestwa, rośliny niezbyt chciały tu rosnąć bo nie wiedziały czy żyją czy nie.
- Jak ty tu możesz żyć? - Spytałam Persefony stojącej obok zwiędłej róży.
- Och Kiche, tu nie jest tak jak ci się wydaje.
- A jak?
Nie odpowiedziała. Rwała suche liście z róży. Postanowiłam jej pomóc. Ożywiłam różę i sprawiłam, że będzie długowieczna. Przybrała odcień krwi, a Persefona uśmiechnęła się.
- Śmieć podarowała Ci amulet ocalenia. Piękny. - Dotknęła amuletu i spojrzała mi w oczy. - Kiche co cię trapi?
- Czemu mnie nie zabrała a ocaliła. - Spojrzałam w ziemię.
- Jesteś sympatią jej syna. Nie mogła mu tego zrobić.
- Mhm. Dobra wracajmy.
Stanęłyśmy znów w sali tronowej. Hekate podeszła do mnie.
- Pora do domu. - Uśmiechnęła się.
Poczułam szarpnięcie czasoprzestrzeni. W sekundzie stanęłam na swoich terenach. Byłam wyczerpana. Następnego dnia ruszyłam w stronę watahy Mroku. Gdy ujrzałam Aoime, podbiegłam do niej i przytuliłam ją.
- Aoime.. cieszę się, że Cię widzę !
Cieszyłyśmy się we dwie jak głupie. Wieczorem odwiedziłam Shadow'a, który już spał. Wskoczyłam na niego i pocałowałam w policzek.
- Shadow'kuu... - mruknęłam. - Nie śpij skarbie.
(Wataha Mroku) Od Aoime
Właśnie ruszaliśmy, gdy z krzaków wyszła Charlie. Miałam jednak ciche marzenie, że tym razem będę sama z Alexem.
- Cześć wam... - przywitała się nieśmiało.
- O, cześć Charlie. Postanowiłaś wrócić? - spytałam.
- Tak, tęskniłam za FY.
- Skoro już jesteś to pomożesz nam uporać się z tymi Lizardami. - oznajmił Alastair.
- No dobra, w sumie to po to przyszłam. Sama bym z nimi nie dała sobie rady.
Spojrzał na mnie, uśmiechnął się w ten specyficzny sposób i ruszyliśmy przed siebie. Żadną niespodzianką nie była wizyta tych gadzin. Żadną niespodzianką nie jest również fakt, iż większość z nas walczy lepiej i używa mózgu, chociaż nie wiem, jak nikły by był. Ale używany.
Szliśmy na zachód, gdy otoczył nas wir ametystu, poczułam też zapach lawendy. Nemezis stanęła przed nami, robiąc wrażenie przed Charlie.
- Witaj, Nemezis. - przywitałam się z szacunkiem.
- Witajcie. Możecie wracać. - odpowiedziała.
- Co? - spytałam oszołomiona. Jeszcze do mnie nie dotarło.
- Rozwaliliście wszystkich, bogowie nieźle się wkurzyli.
I wtedy z krzaków wyskoczył jaszczur, Nemezis użyła jakiegoś czaru i gadzina pluła krwią.
- No, teraz wszystkich. - uśmiechnęła się tajemniczo.
- Czyli, wszyscy możemy wracać do Forever?
- Tak. Za chwilę wszystkich żywych mieszkańców waszej krainy przeniesiemy tam, skąd jesteście.
Alex złapał mnie za rękę, przymknęłam oczy, by nie czuć czasoprzestrzeni, strasznie nie lubiłam tego sposobu podróży.
Gdy upadłam na zimną ziemię, miałam ochotę piszczeć z radości. Spojrzałam w niebo, a na nos upadł mi pierwszy płatek śniegu, za nim podążali już jego pobratymcy.
- Cześć wam... - przywitała się nieśmiało.
- O, cześć Charlie. Postanowiłaś wrócić? - spytałam.
- Tak, tęskniłam za FY.
- Skoro już jesteś to pomożesz nam uporać się z tymi Lizardami. - oznajmił Alastair.
- No dobra, w sumie to po to przyszłam. Sama bym z nimi nie dała sobie rady.
Spojrzał na mnie, uśmiechnął się w ten specyficzny sposób i ruszyliśmy przed siebie. Żadną niespodzianką nie była wizyta tych gadzin. Żadną niespodzianką nie jest również fakt, iż większość z nas walczy lepiej i używa mózgu, chociaż nie wiem, jak nikły by był. Ale używany.
Szliśmy na zachód, gdy otoczył nas wir ametystu, poczułam też zapach lawendy. Nemezis stanęła przed nami, robiąc wrażenie przed Charlie.
- Witaj, Nemezis. - przywitałam się z szacunkiem.
- Witajcie. Możecie wracać. - odpowiedziała.
- Co? - spytałam oszołomiona. Jeszcze do mnie nie dotarło.
- Rozwaliliście wszystkich, bogowie nieźle się wkurzyli.
I wtedy z krzaków wyskoczył jaszczur, Nemezis użyła jakiegoś czaru i gadzina pluła krwią.
- No, teraz wszystkich. - uśmiechnęła się tajemniczo.
- Czyli, wszyscy możemy wracać do Forever?
- Tak. Za chwilę wszystkich żywych mieszkańców waszej krainy przeniesiemy tam, skąd jesteście.
Alex złapał mnie za rękę, przymknęłam oczy, by nie czuć czasoprzestrzeni, strasznie nie lubiłam tego sposobu podróży.
Gdy upadłam na zimną ziemię, miałam ochotę piszczeć z radości. Spojrzałam w niebo, a na nos upadł mi pierwszy płatek śniegu, za nim podążali już jego pobratymcy.
(Wataha Mroku) Od Charlie
Postanowiła wrócić do FY, tęskniłam za nim. Wróciłam jako całkiem inny
willk, osoba... Teraz jako wilk byłam cała czarna, miałam skrzydła i
czrwone oczy, a jako człowiek białe włosy i dosyć specyficzne ubranie.
Kiedy byłam już na terenie Watahy Mroku w mgnieniu oka
przeteleportowałam się na Olimp po czym do jakiegoś lasu . Kiedy już tam
byłam z zaskoczenia i lekkiego strachu odskoczyłam w tył. Oczy miałam
wielkie jak talerze. Rozglądałam się po bokach w celu znalezienia
jakiegoś znajomego wilka. Jednak nic z tych rzeczy. Nagle wyczułam jakąś
postać. Nie wiedziałam czym, a raczej kim jest, ale wiedziałam że nie
ma dobrych zamiarów. Wyskoczył zza krzaków wielki jaszczur z mieczem.
Domyśliłam się że to jeden z Lizardów, tych jaszczurowatych potworów czy
coś w tym stylu. Zamieniłam się natychmiast i wezwałam swój mroczny
miecz. Lizard zaczął wymachiwać mi mieczem przed nosem.
- A więc tak się teraz bawimy- powiedziałam i szyderczo się uśmiechnęłam.
Wytworzyłam czarną mgłę w której w skład wchodził trujący dym. Na szczęście nie byłam dla mnie zagrożeniem. Lizard obracał się i wymachiwał mieczem we wszystkie strony aż w końcu zaczął się dusić. Wytworzyłam też cieniste pędy które go przytrzymały. We mgle w ogóle nie było mnie widać. Ruszałam się tak jakbym płynęła. Podbiegłam do Lizarda i poderżnęłam mu gardło. Pstryknęłam palcami i wszystko zniknęło, oprócz mojego miecza. Szłam tam gdzie prowadziła mnie moja intuicja. Na wszelki wypadek zamieniłam się w wilka, a miecz odesłałam. Kiedy byłam już o wiele dalej od tamtego miejsca poczułam zapach innych wilków. Wyczułam, że jest tam Ao i jeszcze kilka innych. Były to chyba alfy powietrza, wody i ziemi. Pomyślałam że skoro Ao tam jest to do nich dołączę, a nie będę tu sama narażać się na śmierć, a tak będę przynajmniej jakieś wsparcie. W walce wręcz i w ogóle byłam wystarczająco dobra by zabić kilka nędznych Lizardów. Zaczęłam biec aż w końcu ich znalazłam. Nie myliłam się, były tam alfy. Po minie Ao mogłam stwierdzić, że nie była zbytnio zadowolona.
-Cześć wam...- powiedziałam nieśmiało wyłaniając się zza krzaków.
- O cześć Charlie, postanowiłaś wrócić?- powiedziała Ao.
- Tak, tęskniłam za FY... - odpowiedziałam.
- Skoro już jesteś to pomożesz uporać nam się z tymi Lizardami- powiedział Alfa Wody.
- No dobra, w sumie po to przyszłam sama bym z nimi nie dała rady- odpowiedziałam.
Ruszyliśmy gdzieś w las. Nagle zaatakowało nas dziesięć Lizardów. Akurat po dwa na każdego z nas. Natychmiast zamieniłam się w człowieka i użyłam swoich mocy. Przywołałam swój miecz i zaczęłam jeden po drugim zabijać przypisanych mi Lizardów. Kiedy patrzyłam na innych w duchu uśmiechnęłam się na myśl, że będę walczyć z Alfami
- A więc tak się teraz bawimy- powiedziałam i szyderczo się uśmiechnęłam.
Wytworzyłam czarną mgłę w której w skład wchodził trujący dym. Na szczęście nie byłam dla mnie zagrożeniem. Lizard obracał się i wymachiwał mieczem we wszystkie strony aż w końcu zaczął się dusić. Wytworzyłam też cieniste pędy które go przytrzymały. We mgle w ogóle nie było mnie widać. Ruszałam się tak jakbym płynęła. Podbiegłam do Lizarda i poderżnęłam mu gardło. Pstryknęłam palcami i wszystko zniknęło, oprócz mojego miecza. Szłam tam gdzie prowadziła mnie moja intuicja. Na wszelki wypadek zamieniłam się w wilka, a miecz odesłałam. Kiedy byłam już o wiele dalej od tamtego miejsca poczułam zapach innych wilków. Wyczułam, że jest tam Ao i jeszcze kilka innych. Były to chyba alfy powietrza, wody i ziemi. Pomyślałam że skoro Ao tam jest to do nich dołączę, a nie będę tu sama narażać się na śmierć, a tak będę przynajmniej jakieś wsparcie. W walce wręcz i w ogóle byłam wystarczająco dobra by zabić kilka nędznych Lizardów. Zaczęłam biec aż w końcu ich znalazłam. Nie myliłam się, były tam alfy. Po minie Ao mogłam stwierdzić, że nie była zbytnio zadowolona.
-Cześć wam...- powiedziałam nieśmiało wyłaniając się zza krzaków.
- O cześć Charlie, postanowiłaś wrócić?- powiedziała Ao.
- Tak, tęskniłam za FY... - odpowiedziałam.
- Skoro już jesteś to pomożesz uporać nam się z tymi Lizardami- powiedział Alfa Wody.
- No dobra, w sumie po to przyszłam sama bym z nimi nie dała rady- odpowiedziałam.
Ruszyliśmy gdzieś w las. Nagle zaatakowało nas dziesięć Lizardów. Akurat po dwa na każdego z nas. Natychmiast zamieniłam się w człowieka i użyłam swoich mocy. Przywołałam swój miecz i zaczęłam jeden po drugim zabijać przypisanych mi Lizardów. Kiedy patrzyłam na innych w duchu uśmiechnęłam się na myśl, że będę walczyć z Alfami
(Wataha Światła) Od Asivy
Szłam obok Matt’a. Uratował mi w końcu mój szanowny tyłek przed tymi gadzinami. Patrzyłam na las i nie widziałam tutaj tak naprawdę żywej duszy no oprócz uschniętych krzaków i szczątek innych zwierząt. Trzymałam go za rękę, czułam się bezpieczniej z resztą musimy pokonać tych całych Lizardów aby odzyskać nasz dom- Krainę Forever Young. Cały czas miałam dłoń na „głowicy” miecza. Chociaż wolę atakować magią. Dzisiaj w nocy miałam już dokładną wizję- śmierć Redlif’a i Skystar. Eh… ta zachcianka bogów z powodowała, ze na tej drodze giną młode wilki. Ja sama jestem młoda jak na nieśmiertelnego wilka ale jakieś doświadczenie miałam. Moje rozmysły przerwało ciche syczenie. Zatrzymałam się a basior na mnie spojrzał zaniepokojony.
- Co się stało?
- Ciii….
Nagle zza basiora wyskoczył jeden Lizard natychmiast odsunęłam chłopaka. Ja stanęłam przed przeciwnikiem. Miał ze sobą topór ze śladami przestarzałej krwi. Już kogoś zabił albo zranił. On miał już mi zadać cios wtedy jak wytworzyłam kulę światła i poleciała w jego stronę. Wybuchł całe szczęście jego szczątki nie wpadły na mnie. Matt błyskawicznie do mnie podbiegł od razu pytając:
- Skąd wiedziałaś, że światło je zabija?
- Zanim mnie znalazłeś, zaatakowała mnie spora grupka i użyłam światła, które je zniszczyło.
Patrzył na mnie, po czym dał znak, że ruszamy dalej.
Bardzo się zmienił, bo kiedy go poznałam to on był taki „zimny” a teraz widać jaki jest naprawdę.
Szliśmy tak cały dzień bez celu. Wszędzie leżały ciała naszych lub naszych przeciwników. To był przerażający widok. Usiedliśmy po jakimś drzewem po czym Matt powiedział:
< Matt mógłbyś :) >
czwartek, 28 listopada 2013
(Wataha Wody.) Od Elnann.
Na początku darłam się jak opętana, okładając chłopaka pięściami, ale po kilku minutach, nie widząc żadnych efektów, poddałam się. Czułam się jak mała dziewczynka, przewieszona przez ramię starszego brata i zdecydowanie mi się to nie podobało. Odetchnęłam z ulgą, kiedy wreszcie położył mnie na ziemi. Rzuciłam mu gniewne spojrzenie i bez zastanowienia wymierzyłam mu siarczysty policzek.
-Ogarnij się!- wrzasnął dotykając zaczerwienienia na swojej twarzy.
-Co ja tu robię do cholery?!- warknęłam, rozglądając się po Jaskini Zagubionych Dusz.
-Za chwilę się dowiesz!- złapał mnie z ramię i brutalnie poprowadził do jakiejś groty. W środku zobaczyłam dziewczynę o brązowych włosach.
-Emily, taa?- skinęła głową twierdząco. Chłopak pociągnął mnie w jej kierunku.
-Zdaje mi się,że jesteś szamanką...
-Zgadza się. Kim jesteście i co was do mnie sprowadza?- skierowała na mnie swoje brązowe oczy.
-Nie znasz. Złociutka, możesz przywrócić jej pamięć?- zapytał prosto z mostu chłopak.
-Myślę, że tak- uśmiechnęła się. Chłopak pchnął mnie w jej stronę.
-No to dawaj.
Emily podeszła do mnie powoli.
-Potrzebuję twojego włosa- powiedziała.
Gapiłam się na nią przez chwilę, nie widząc co zrobić. Tak na prawdę byłam ciekawa o co chodzi temu świrowi, który mnie tu przyprowadził. Sięgnęłam dłonią do mojej głowy i wyrwałam jeden srebrny włos, po czym podałam go Emily.
-Przywrócenie jej pamięci wymaga magii.- oznajmiła, by zaraz podejść do niewielkiej miski. Wlała tam kilka nieznanych mi specyfików i wrzuciła mój włos, szepcząc przy tym jakieś zaklęcia.
Bez słowa podeszła i podała mi małą fiolkę z przygotowaną przez nią substancją.
-Wypij to, a pamięć powróci.
Zerknęłam na chłopaka obserwującego ją spod drzwi i zabrałam fiolkę.
-D-dziękuję.- wymamrotałam, sama nie wiedząc dlaczego w ogóle ją wzięłam. Może na prawdę straciłam pamięć? To mogło być możliwe, znając ludzi, którzy więzili mnie przez ostatni rok.
Emily uśmiechnęła się i dodała:
-Możesz wypić w dowolnym czasie.- I odwróciła się by wrócić do swoich poprzednich zajęć.
Bez słowa minęłam chłopaka, chowając fiolkę do kieszeni.
-Zaraz, zaraz- rzucił idąc za mną.
-Zostaw mnie w spokoju- warknęłam zmieniając się w wilka.
~Jak sobie wszystko przypomnisz, znajdziesz mnie w Watasze Ognia, Mała.~ usłyszałam w głowie jego głos.
Nie odpowiedziałam, gdy nagle coś we mnie targnęło. Nim zdążyłam się zorientować, już stałam na Olimpie w mojej ludzkiej postaci i wokół mnie,jeden po drugim pojawiały się inni mieszkańcy Forever. Zesztywniałam, kiedy Zeus przemówił do wszystkich swoim pewnym siebie głosem, w którym pobrzmiewała nutka rozbawienia. Wysłuchałam w ciszy to co miał do powiedzenia, ale z każdą kolejną sekundą narastało we mnie wkurzenie. Z tego co zrozumiałam mieliśmy walczyć z bandą śmierdzących, ohydnych Lizardów. Cudownie. Przeteleportowano nas do lasu, gdzie bóg powiedział jeszcze kilka słów, aż w końcu zostawił nas samym sobie, samemu udając się na swój cholerny fotel, żeby oglądać jak się nawzajem zabijamy. Świetnie.
Kątem oka widziałam, że wszyscy powoli rozchodzą się po lesie, to też niepewnie sięgnęłam po swój sztylet, ukryty w lewym bucie. Nie wykona nawet jednego kroku, gdy intuicja zasygnalizowała mi niebezpieczeństwo. Bez zastanowienia odwróciłam się i wbiłam sztylet w serce Lizarda, aż po samą jego rękojeść. Stwór padł martwy u moich stóp, a ja wytarłszy ostrze o trawę ruszyłam dalej. Smród Lizardów spowijał cały las, a nad ziemią unosił się zapach krwi. Niepewnie kroczyłam wśród drzew, mając tylko jeden cel: PRZEŻYĆ.
-Ogarnij się!- wrzasnął dotykając zaczerwienienia na swojej twarzy.
-Co ja tu robię do cholery?!- warknęłam, rozglądając się po Jaskini Zagubionych Dusz.
-Za chwilę się dowiesz!- złapał mnie z ramię i brutalnie poprowadził do jakiejś groty. W środku zobaczyłam dziewczynę o brązowych włosach.
-Emily, taa?- skinęła głową twierdząco. Chłopak pociągnął mnie w jej kierunku.
-Zdaje mi się,że jesteś szamanką...
-Zgadza się. Kim jesteście i co was do mnie sprowadza?- skierowała na mnie swoje brązowe oczy.
-Nie znasz. Złociutka, możesz przywrócić jej pamięć?- zapytał prosto z mostu chłopak.
-Myślę, że tak- uśmiechnęła się. Chłopak pchnął mnie w jej stronę.
-No to dawaj.
Emily podeszła do mnie powoli.
-Potrzebuję twojego włosa- powiedziała.
Gapiłam się na nią przez chwilę, nie widząc co zrobić. Tak na prawdę byłam ciekawa o co chodzi temu świrowi, który mnie tu przyprowadził. Sięgnęłam dłonią do mojej głowy i wyrwałam jeden srebrny włos, po czym podałam go Emily.
-Przywrócenie jej pamięci wymaga magii.- oznajmiła, by zaraz podejść do niewielkiej miski. Wlała tam kilka nieznanych mi specyfików i wrzuciła mój włos, szepcząc przy tym jakieś zaklęcia.
Bez słowa podeszła i podała mi małą fiolkę z przygotowaną przez nią substancją.
-Wypij to, a pamięć powróci.
Zerknęłam na chłopaka obserwującego ją spod drzwi i zabrałam fiolkę.
-D-dziękuję.- wymamrotałam, sama nie wiedząc dlaczego w ogóle ją wzięłam. Może na prawdę straciłam pamięć? To mogło być możliwe, znając ludzi, którzy więzili mnie przez ostatni rok.
Emily uśmiechnęła się i dodała:
-Możesz wypić w dowolnym czasie.- I odwróciła się by wrócić do swoich poprzednich zajęć.
Bez słowa minęłam chłopaka, chowając fiolkę do kieszeni.
-Zaraz, zaraz- rzucił idąc za mną.
-Zostaw mnie w spokoju- warknęłam zmieniając się w wilka.
~Jak sobie wszystko przypomnisz, znajdziesz mnie w Watasze Ognia, Mała.~ usłyszałam w głowie jego głos.
Nie odpowiedziałam, gdy nagle coś we mnie targnęło. Nim zdążyłam się zorientować, już stałam na Olimpie w mojej ludzkiej postaci i wokół mnie,jeden po drugim pojawiały się inni mieszkańcy Forever. Zesztywniałam, kiedy Zeus przemówił do wszystkich swoim pewnym siebie głosem, w którym pobrzmiewała nutka rozbawienia. Wysłuchałam w ciszy to co miał do powiedzenia, ale z każdą kolejną sekundą narastało we mnie wkurzenie. Z tego co zrozumiałam mieliśmy walczyć z bandą śmierdzących, ohydnych Lizardów. Cudownie. Przeteleportowano nas do lasu, gdzie bóg powiedział jeszcze kilka słów, aż w końcu zostawił nas samym sobie, samemu udając się na swój cholerny fotel, żeby oglądać jak się nawzajem zabijamy. Świetnie.
Kątem oka widziałam, że wszyscy powoli rozchodzą się po lesie, to też niepewnie sięgnęłam po swój sztylet, ukryty w lewym bucie. Nie wykona nawet jednego kroku, gdy intuicja zasygnalizowała mi niebezpieczeństwo. Bez zastanowienia odwróciłam się i wbiłam sztylet w serce Lizarda, aż po samą jego rękojeść. Stwór padł martwy u moich stóp, a ja wytarłszy ostrze o trawę ruszyłam dalej. Smród Lizardów spowijał cały las, a nad ziemią unosił się zapach krwi. Niepewnie kroczyłam wśród drzew, mając tylko jeden cel: PRZEŻYĆ.
środa, 27 listopada 2013
(Wataha Ognia) od Brisingera
Aoime pobiegła w las, zaraz za nią ruszył Alex. Ja wolałem zostać przy ogniu. Po kilku chwilach wrócili. Alastair zaszył się pod jakimś drzewem. Aoime wróciła do ogniska. Może to i lepiej bo miałem zamiar jej oznajmić że idę szukać Love.
-Co tam się stało?- spytałem od razu.
-Jakby to powiedzieć.. Mamy straty w ludziach..
-Hę?
-Skystar i Redlife nie żyją.
Cóż, ta wiadomość nie poruszyła mną za bardzo, bo nie znałem ich osobiście, jednak coś w środku mną ruszyło.
-Wynośmy się stąd, i to jak najszybciej.
-Planujemy to.
-Uwzględnij moje chwilowe zniknięcie. Idę po Love.- mówiąc to położyłem torbę z eliksirami i ruszyłem w las. Nie mogłem znaleźć zapachu Lovley, a to wszystko przez ten smród Lizardów. W pewniej chwili poczułem jej słodką woń. Bardzo słabo ale jednak. Ruszyłem w tamtym kierunku. Po drodze mijałem coraz to więcej trupów, na szczęście samych Lizardów. Zapach stawał się coraz silniejszy, a ja coraz bardziej zmęczony. W końcu po 40 minutach biegu znalazłem ją. Widać było że śpi, ale niespokojnie. Przewracała się z boku na bok. Podszedłem najciszej jak mogłem i położyłem jej dłoń na ramieniu. Wadera obudziła się gdy tylko poczuła mój dotyk, jednak zaraz po tym gdy mnie zobaczyła mina jej złagodniała i rzuciła mi się na szyję.
-Martwiłam się!-powiedziała
-Ja też. Chodźmy, nie marnujmy więcej czasu.
-Dokąd?
-Do reszty.
Love przytaknęła tylko i od razu ruszyliśmy. Nagle z krzaków wyskoczył smoczy Lizard z toporem, ja jednak wiedziałem że gdzieś się czaił to też od razu zasłoniłem Love własnym ciałem, a tamten wykonał cios toporem. Tak. Jeden cios za wiele. Poczułem jak zimna stal uderza w moje ramie i brnie coraz dalej przecinając żyły mięśnie i kości. To było okropne uczucie. Upadłem na kolana. To co teraz czułem to przeraźliwy ból i strach na wiadomość o tym że ten złamas pozbawił mnie... Pozbawił mnie ręki. Nie wiedziałem co się dokładnie dzieje. Usłyszałem krzyk Love. Wadera wyjęła mój miecz i zabiła stwora.
-Co tam się stało?- spytałem od razu.
-Jakby to powiedzieć.. Mamy straty w ludziach..
-Hę?
-Skystar i Redlife nie żyją.
Cóż, ta wiadomość nie poruszyła mną za bardzo, bo nie znałem ich osobiście, jednak coś w środku mną ruszyło.
-Wynośmy się stąd, i to jak najszybciej.
-Planujemy to.
-Uwzględnij moje chwilowe zniknięcie. Idę po Love.- mówiąc to położyłem torbę z eliksirami i ruszyłem w las. Nie mogłem znaleźć zapachu Lovley, a to wszystko przez ten smród Lizardów. W pewniej chwili poczułem jej słodką woń. Bardzo słabo ale jednak. Ruszyłem w tamtym kierunku. Po drodze mijałem coraz to więcej trupów, na szczęście samych Lizardów. Zapach stawał się coraz silniejszy, a ja coraz bardziej zmęczony. W końcu po 40 minutach biegu znalazłem ją. Widać było że śpi, ale niespokojnie. Przewracała się z boku na bok. Podszedłem najciszej jak mogłem i położyłem jej dłoń na ramieniu. Wadera obudziła się gdy tylko poczuła mój dotyk, jednak zaraz po tym gdy mnie zobaczyła mina jej złagodniała i rzuciła mi się na szyję.
-Martwiłam się!-powiedziała
-Ja też. Chodźmy, nie marnujmy więcej czasu.
-Dokąd?
-Do reszty.
Love przytaknęła tylko i od razu ruszyliśmy. Nagle z krzaków wyskoczył smoczy Lizard z toporem, ja jednak wiedziałem że gdzieś się czaił to też od razu zasłoniłem Love własnym ciałem, a tamten wykonał cios toporem. Tak. Jeden cios za wiele. Poczułem jak zimna stal uderza w moje ramie i brnie coraz dalej przecinając żyły mięśnie i kości. To było okropne uczucie. Upadłem na kolana. To co teraz czułem to przeraźliwy ból i strach na wiadomość o tym że ten złamas pozbawił mnie... Pozbawił mnie ręki. Nie wiedziałem co się dokładnie dzieje. Usłyszałem krzyk Love. Wadera wyjęła mój miecz i zabiła stwora.
(Wataha Mroku) Od Aoime
Alastair miał niebywałe wyczucie momentu,w którym należy zadawać pytania, nie ma co. Zniecierpliwiona czekałam, podczas gdy on postanowił poczekać. Leżeliśmy nieruchomo w dość skomplikowanej pozycji. Spojrzał mi głęboko w oczy.
- Zostaniesz moją partnerką? - spytał poważnie.
Zamurowało mnie. Zwykle w takich momentach panny rzucają się w zwiewnych sukienkach na szyję kochankowi i krzyczą w euforii i ekstazie "Tak! Tak!" i tak w kółko, dopóki z podniecenia nie zedrą sobie gardziołka. Ale ja nie miałam pola do takich czynności. W końcu zebrałam się w sobie i przytaknęłam z mruknięciem. Zmarszczył czoło, więc poprawiłam się zaraz.
- Będzie to zaszczyt, królewiczu. - parsknęłam.
Żałowałam, że nie mamy więcej czasu, uwielbiałam jego towarzystwo.
- Możemy wracać? - spytałam, gdy znowu byliśmy ubrani w cieniu wielkiego drzewa.
- Gdzie?
- Do domu. Zbierajmy się stąd, wybijmy ich do końca i wracajmy do domu. - błagałam.
(Wataha Ziemi) Od Phantoma
Słowa "to nie tu" zamiast mnie przerazić czy coś w tym stylu, przyprawiły mnie jeszcze o wybuch śmiechu.
-Żartujesz! Naprawdę nie wiesz gdzie to jest!?-jakoś nie umiałem spoważnieć, cała ta sytuacja wydawała mi się arcygłupia. Zamiast się przejmować, objąłem przyjaźnie Aurorę i wyszczerzyłem się jak dzieciak, ta jednak nie wyglądała na rozbawioną.
-Oj tam, najwyżej założymy nową watahę.-zażartowałem i westchnąłem. Spojrzałem na niebo, które zmieniło już delikatnie odcień. Zaraz miało zacząć zmierzchać. Czułem, że ta noc będzie wybitnie ciekawa. Wskazałem palcem na "wielki błękit".-Widzisz? Nie ma to jak romantyczny wieczór pięknej dziewczyny z przystojnym facetem a potem noc spędzona razem...-ściszałem głos z każdym słowem, dwa ostatnie słowa już wyszeptałem do ucha przyjaciółki...Ale tylko po to, by zaraz potem powrócić w żart:
-W towarzystwie wielkich, śmierdzących gadzin. Tyle szczęścia!-roześmiałem się. Czarna stokrotka chyba ma nie tylko lecznicze wartości. Pewnie dlatego tak jej mało.
Uniosłem dłoń, okoliczne rośliny wolno, ale grzecznie ułożyły się w całkiem przyjemny szałas. Przynajmniej w razie deszczu nie będzie nam kapać na głowy, prawda?
-Jestem zdecydowanie za zatrzymaniem się tutaj. Okolica wygląda spokojnie, a w tym lesie spacerek nocą może okazać się dość...Niemiły.-to mówiąc, wszedłem do konstrukcji i sprawdziłem ją dokładnie. Wszystko cacy, będzie można spać. Wyjrzałem na zewnątrz.-Nie masz nic przeciwko, prawda? Wiesz, miejsca jest dość, nie zjem Cię.-moje zęby błysnęły w szerokim uśmiechu, wadera przewróciła oczami i westchnęła, podeszła do mego arcydzieła, a po długiej chwili nawet zdecydowała się zajrzeć do środka.
Co prawda mógłbym postawić drugi taki, ale po co? Razem cieplej, bezpieczniej, przyjemniej. To zdecydowanie bardziej korzystna opcja!
Poza tym...
Aj, nieważne. Phan, durniu, tylko głupoty ci w głowie.
-Żartujesz! Naprawdę nie wiesz gdzie to jest!?-jakoś nie umiałem spoważnieć, cała ta sytuacja wydawała mi się arcygłupia. Zamiast się przejmować, objąłem przyjaźnie Aurorę i wyszczerzyłem się jak dzieciak, ta jednak nie wyglądała na rozbawioną.
-Oj tam, najwyżej założymy nową watahę.-zażartowałem i westchnąłem. Spojrzałem na niebo, które zmieniło już delikatnie odcień. Zaraz miało zacząć zmierzchać. Czułem, że ta noc będzie wybitnie ciekawa. Wskazałem palcem na "wielki błękit".-Widzisz? Nie ma to jak romantyczny wieczór pięknej dziewczyny z przystojnym facetem a potem noc spędzona razem...-ściszałem głos z każdym słowem, dwa ostatnie słowa już wyszeptałem do ucha przyjaciółki...Ale tylko po to, by zaraz potem powrócić w żart:
-W towarzystwie wielkich, śmierdzących gadzin. Tyle szczęścia!-roześmiałem się. Czarna stokrotka chyba ma nie tylko lecznicze wartości. Pewnie dlatego tak jej mało.
Uniosłem dłoń, okoliczne rośliny wolno, ale grzecznie ułożyły się w całkiem przyjemny szałas. Przynajmniej w razie deszczu nie będzie nam kapać na głowy, prawda?
-Jestem zdecydowanie za zatrzymaniem się tutaj. Okolica wygląda spokojnie, a w tym lesie spacerek nocą może okazać się dość...Niemiły.-to mówiąc, wszedłem do konstrukcji i sprawdziłem ją dokładnie. Wszystko cacy, będzie można spać. Wyjrzałem na zewnątrz.-Nie masz nic przeciwko, prawda? Wiesz, miejsca jest dość, nie zjem Cię.-moje zęby błysnęły w szerokim uśmiechu, wadera przewróciła oczami i westchnęła, podeszła do mego arcydzieła, a po długiej chwili nawet zdecydowała się zajrzeć do środka.
Co prawda mógłbym postawić drugi taki, ale po co? Razem cieplej, bezpieczniej, przyjemniej. To zdecydowanie bardziej korzystna opcja!
Poza tym...
Aj, nieważne. Phan, durniu, tylko głupoty ci w głowie.
Esmerila- Wataha Światła
Wcielenie wilcze |
Płeć: Piękna
Wiek: 777 lat
Stanowisko: Medyk
Żywioł: Światło
Umiejętności Specjalne: rozpoznawanie choroby samym spojrzeniem, teleportacja, potrafi sprawić, by przedmiot zaświecił.
Charakter: Miła i towarzyska wilczyca, która nie znosi widoku przygnębienia u innych. Czasem nie wie, jak kogoś pocieszyć, ale nie oznacza to, że podda się tak łatwo. Stara się pomagać każdemu jak tylko może, choć czasem brak jej wiary we własne siły. Jest trochę histeryczna, jednak nie pozwala sobie na chwile słabości w towarzystwie innych.
Rodzina: brak
Partner/Partnerka: brak
Właściciel: anaizshinigami ( skype)
(Wataha Mroku) Od Aurory
Kiedy zobaczyłam Phantoma od razu zrobiło mi się lżej na sercu. Odetchnęłam z ulgą i ruszyłam za wilkiem który powoli dochodził do siebie. Nawet nie przejęłam się tym, że znowu prawie go zabiłam i że nazwał mnie "głuptasem" co może i brzmiało trochę słodko ale nadal było obraźliwe.
Szliśmy przez las jakiś dłuższy czas aż byliśmy niespełna pięć minut od miejsca gdzie był nasz obóz. Odwróciłam się do Dancera by powiedzieć mu z uśmiechem, jak to dobrze że mimo wszystko dotarliśmy, gdy zobaczyłam, że nikt za mną nie idzie. Wstrzymałam oddech i zaczęłam nawoływać.
- Phantom?! Nie baw się ze mną! Nie lubię tego..- rozejrzałam się - Phan..- nagle ktoś wyskoczył na mnie od tyłu a ja poskoczyłam ze strachu. Był to oczywiście nie kto inny tylko..- Dancer! Co ty wyprawiasz.. - spochmurniałam.
- Oj tam, oj tam..- wywrócił oczami.
- No nie "oj tam, oj tam"! Ja tu już myślałam, że cię znowu porwano i co? Chcesz żebym zawału dostała?!
- Czyli ci na mnie zależy.. - uśmiechnął się promiennie.
- Skąd.. - burknęłam - Wydaje ci się.
- Naprawdę..?- uniósł brew.
- Tak! Naprawdę! Chociaż.. - uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę obozu.
- Chociaż...? - spytał idąc za mną.
- Nie ważne. - wyszłam zza linii krzaków i spodziewałam się zobaczyć obóz, ale spostrzegłam zupełnie inne miejsce. - To nie tu.. - mruknęłam skołowana - Wydawało mi się że to tu! - spojrzał na mnie pytająco - Zgubiłam się..- warknęłam.
<Phan? Sorki że tak krótko, ale mam kłopoty z netem>
Szliśmy przez las jakiś dłuższy czas aż byliśmy niespełna pięć minut od miejsca gdzie był nasz obóz. Odwróciłam się do Dancera by powiedzieć mu z uśmiechem, jak to dobrze że mimo wszystko dotarliśmy, gdy zobaczyłam, że nikt za mną nie idzie. Wstrzymałam oddech i zaczęłam nawoływać.
- Phantom?! Nie baw się ze mną! Nie lubię tego..- rozejrzałam się - Phan..- nagle ktoś wyskoczył na mnie od tyłu a ja poskoczyłam ze strachu. Był to oczywiście nie kto inny tylko..- Dancer! Co ty wyprawiasz.. - spochmurniałam.
- Oj tam, oj tam..- wywrócił oczami.
- No nie "oj tam, oj tam"! Ja tu już myślałam, że cię znowu porwano i co? Chcesz żebym zawału dostała?!
- Czyli ci na mnie zależy.. - uśmiechnął się promiennie.
- Skąd.. - burknęłam - Wydaje ci się.
- Naprawdę..?- uniósł brew.
- Tak! Naprawdę! Chociaż.. - uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę obozu.
- Chociaż...? - spytał idąc za mną.
- Nie ważne. - wyszłam zza linii krzaków i spodziewałam się zobaczyć obóz, ale spostrzegłam zupełnie inne miejsce. - To nie tu.. - mruknęłam skołowana - Wydawało mi się że to tu! - spojrzał na mnie pytająco - Zgubiłam się..- warknęłam.
<Phan? Sorki że tak krótko, ale mam kłopoty z netem>
wtorek, 26 listopada 2013
Lanea - Wataha Ziemi
Wilcza postać |
Ludzka postać |
Imię: Lanea [Lana]
Płeć: Wadera
Wiek: 122 lata
Stanowisko: Zwiadowca
Żywioł: Ziemia
Umiejętności Specjalne: Opanowała do perfekcji zdolność samoregeneracji i zmiany kształtu (w inne zwierzęta, na przykład).
Rodzina: Miała dwanaście lat, gdy straciła wszystko. Tak przynajmniej sądziła...
Jej matka dwa lata wcześniej wydała na świat trójkę szczeniąt. Pierwszy z nich, Lester, miał być władcą czasu. Drugi, Phantom Dancer, chociaż wykazywał zdolności do panowania nad roślinami, miał być szkolony do władania duchami-stąd jego imię. Trzecia, Nalia miała zostać przysposobiona do leczenia.
Lanea dostała wyraźny rozkaz: zabierz rodzeństwo jak najdalej. Wzięła małego Phantoma, a inne wilki pozostałe szczenięta. Ukryła go i poszła w bój. Wszyscy polegli, ona sama niemal również. Gdy wróciła, szczeniaka już nie było...
Charakter: Silna, odważna wadera, zupełne przeciwieństwo brata-porywcza, bardzo wrażliwa. Co ciekawe-brzydzi się mężczyzn.
Partner/Partnerka: Brak.
Właściciel: Salvana [hwr]
poniedziałek, 25 listopada 2013
( Wataha Powietrza) od Shadow'a
Po pewnym zdarzeniu z moją partnerką w nawiasie bardzo namiętnym zdarzeniu, wróciłem na swoje tereny. Zaczęło lać i to nieźle więc założyłem kaptur na głowę i szybkim krokiem udałem się do jaskini.
Dzień spędziłem nijako. Jakoś nie chciałem ruszać się z groty. Lenistwo dopada czasami każdego prawda?
W chwili gdy leżałem u siebie i tworzyłem smoki z powietrza które atakowały wadery, przyszedł cały zmoczony Mins.
- Śmierdzisz zmokłym psem. - Powiedziałem kąśliwie. Czy ja mówiłem kiedyś że kocham obrażać ludzi kiedy mi się nudzi?
Mins zignorował ta uwagę i rzekł.
- Aoime prosi o przybycie do niej, narada Alf będzie.
- O jeju, czego ona znowu chce? - Zapytałem poirytowany tworząc ogromnego węża który zamknął paszcze przed nosem basiora.
- Dowiesz się jak pójdziesz ze mną. - Powiedział spokojnie.
- Kurwa mac ta to ma zawsze problemy. - Wstałem i powiedziałem na odchodne. - Idziesz?
Wyszedłem z groty. Dalej trochę padało więc utworzyłem powietrze nade mną i dumnym krokiem szedłem do jaskini wilków mroku.
Powitało mnie mroczna i zimna aura jaskini. Cieszyło mnie to ale sam fakt że muszę siedzieć i gadać o jakiś bzdetach przyprawiały mnie o mdłości.
Owiałem pogardliwym spojrzeniem powietrza a kiedy mój wzrok padł na Kiche ucieszyłem się, ale nie chciałem tego aż tak bardzo pokazywać, uśmiechnąłem się mimo woli.
Po chwili przyszli pozostałe Alfy.
- O co chodzi? - Spytałem nerwowo.
- O to, że mamy sąsiadów. - Mruknęła Aoime.
- Jak to? - zdziwił się Alex.
- Byłam, widziałam. Pięć minut od granicy mają obóz. Nie są podobni do nas. I nie wyglądają na takich, którym w głowie spokój i przyjaźń. I śmierdzą.
Alfa Ziemi parsknęła.
- Co zamierzasz z tym zrobić, o pani? - Spytałem złośliwie.
- Myślałam o zaatakowaniu ich i wypłoszenia z naaaszyyy... - Nie dokończyła gdyż nad moja kochana główką powstała świetlista łuna- portal. Otworzył się i przeniósł w takie dziwne miejsce. Oślepło mnie światło i dobroć. Oż kurde. Olimp. Upadliśmy na posadzkę, widziałem jak Aoime wstaje wściekła a przed nią stoi Bogini pewnie Nemezis, bo to jej patronka.
- Co to ma znaczyć?! Żądam wyjaśnień! - Krzyczała, boska kobieta zaczęła wystukiwać rytm w ręce by zrobić jej na złość. Uśmiechnąłem się pod nosem. Ech dobra koniec tej sielanki, krzyknąłem;
- Gadaj kobieto, co ma znaczyć!
- Spokojnie kochanieńki. - Rzuciła i powaliła mnie jednym machnięciem palca. Jebane boginie. Wstałem otrzepałem się z godnością i już miałem coś odpowiedzieć kiedy Aoime się wtrąciła;
- Nemezis. O co tu chodzi?
Uśmiechnęła się z miną matki której udało się przyporządkować dziecko.
- Tu? Otóż Bogowie chcą sprawdzić, czy jesteście godni nadal tu mieszkać.
- Jak to godni? Pomagaliśmy wam wiele razy!
- Wiem, nie jest to mój pomysł. Chodzi też o rozrywkę. Będziecie walczyć z tymi, których widziałaś o Forever. Zasady walki wyjaśnimy wam na miejscu, to jest na stadionie. Przygotujcie się, zaraz będzie teleportowana reszta waszej krainy.
Pozostałe wilki zostały przeniesione po czym była jakaś tam gadka szmatka Zeusa i pojawiliśmy się w lesie. Wszyscy się rozproszyli - ja także. Skierowałem się w stronę gdzie żaden wilk się nie udał, do najbardziej mrocznego miejsca który widziałem z mojej pozycji.
Postanowiłem tutaj bawić się solo.
Noc spędziłem spokojnie pod drzewem, nic się nie działo. Byłem sam. Tylko cichy szum wiatru, trzeszczenie liści i niewiadomego pochodzenia zgrzyty, jęki i ryki. Obudziłem się w tej samej scenerii jakby nie było tutaj dnia ani nocy tylko wieczny mrok, wieczna ciemność gdzie tylko była albo głębsza lub płytsza w niektórych miejscach. Westchnąłem wstając. Nie miałem ochoty na nic. Wrodzone lenistwo chyba. No cóż przechadzałem się po lesie zabijałem te jaszczurki czy jak one tam mają, polała się krew, krzyki wydobywane z gardeł , stal która brzęczała przy każdym uderzeniu i głuchy odgłos wyzioniętego ducha.
I co teraz?
W moich sektorze nie było żadnych stworów, cóż przydałoby się poszukać reszty.
Wyruszyłem w drogę.
Dzień spędziłem nijako. Jakoś nie chciałem ruszać się z groty. Lenistwo dopada czasami każdego prawda?
W chwili gdy leżałem u siebie i tworzyłem smoki z powietrza które atakowały wadery, przyszedł cały zmoczony Mins.
- Śmierdzisz zmokłym psem. - Powiedziałem kąśliwie. Czy ja mówiłem kiedyś że kocham obrażać ludzi kiedy mi się nudzi?
Mins zignorował ta uwagę i rzekł.
- Aoime prosi o przybycie do niej, narada Alf będzie.
- O jeju, czego ona znowu chce? - Zapytałem poirytowany tworząc ogromnego węża który zamknął paszcze przed nosem basiora.
- Dowiesz się jak pójdziesz ze mną. - Powiedział spokojnie.
- Kurwa mac ta to ma zawsze problemy. - Wstałem i powiedziałem na odchodne. - Idziesz?
Wyszedłem z groty. Dalej trochę padało więc utworzyłem powietrze nade mną i dumnym krokiem szedłem do jaskini wilków mroku.
Powitało mnie mroczna i zimna aura jaskini. Cieszyło mnie to ale sam fakt że muszę siedzieć i gadać o jakiś bzdetach przyprawiały mnie o mdłości.
Owiałem pogardliwym spojrzeniem powietrza a kiedy mój wzrok padł na Kiche ucieszyłem się, ale nie chciałem tego aż tak bardzo pokazywać, uśmiechnąłem się mimo woli.
Po chwili przyszli pozostałe Alfy.
- O co chodzi? - Spytałem nerwowo.
- O to, że mamy sąsiadów. - Mruknęła Aoime.
- Jak to? - zdziwił się Alex.
- Byłam, widziałam. Pięć minut od granicy mają obóz. Nie są podobni do nas. I nie wyglądają na takich, którym w głowie spokój i przyjaźń. I śmierdzą.
Alfa Ziemi parsknęła.
- Co zamierzasz z tym zrobić, o pani? - Spytałem złośliwie.
- Myślałam o zaatakowaniu ich i wypłoszenia z naaaszyyy... - Nie dokończyła gdyż nad moja kochana główką powstała świetlista łuna- portal. Otworzył się i przeniósł w takie dziwne miejsce. Oślepło mnie światło i dobroć. Oż kurde. Olimp. Upadliśmy na posadzkę, widziałem jak Aoime wstaje wściekła a przed nią stoi Bogini pewnie Nemezis, bo to jej patronka.
- Co to ma znaczyć?! Żądam wyjaśnień! - Krzyczała, boska kobieta zaczęła wystukiwać rytm w ręce by zrobić jej na złość. Uśmiechnąłem się pod nosem. Ech dobra koniec tej sielanki, krzyknąłem;
- Gadaj kobieto, co ma znaczyć!
- Spokojnie kochanieńki. - Rzuciła i powaliła mnie jednym machnięciem palca. Jebane boginie. Wstałem otrzepałem się z godnością i już miałem coś odpowiedzieć kiedy Aoime się wtrąciła;
- Nemezis. O co tu chodzi?
Uśmiechnęła się z miną matki której udało się przyporządkować dziecko.
- Tu? Otóż Bogowie chcą sprawdzić, czy jesteście godni nadal tu mieszkać.
- Jak to godni? Pomagaliśmy wam wiele razy!
- Wiem, nie jest to mój pomysł. Chodzi też o rozrywkę. Będziecie walczyć z tymi, których widziałaś o Forever. Zasady walki wyjaśnimy wam na miejscu, to jest na stadionie. Przygotujcie się, zaraz będzie teleportowana reszta waszej krainy.
Pozostałe wilki zostały przeniesione po czym była jakaś tam gadka szmatka Zeusa i pojawiliśmy się w lesie. Wszyscy się rozproszyli - ja także. Skierowałem się w stronę gdzie żaden wilk się nie udał, do najbardziej mrocznego miejsca który widziałem z mojej pozycji.
Postanowiłem tutaj bawić się solo.
Noc spędziłem spokojnie pod drzewem, nic się nie działo. Byłem sam. Tylko cichy szum wiatru, trzeszczenie liści i niewiadomego pochodzenia zgrzyty, jęki i ryki. Obudziłem się w tej samej scenerii jakby nie było tutaj dnia ani nocy tylko wieczny mrok, wieczna ciemność gdzie tylko była albo głębsza lub płytsza w niektórych miejscach. Westchnąłem wstając. Nie miałem ochoty na nic. Wrodzone lenistwo chyba. No cóż przechadzałem się po lesie zabijałem te jaszczurki czy jak one tam mają, polała się krew, krzyki wydobywane z gardeł , stal która brzęczała przy każdym uderzeniu i głuchy odgłos wyzioniętego ducha.
I co teraz?
W moich sektorze nie było żadnych stworów, cóż przydałoby się poszukać reszty.
Wyruszyłem w drogę.
niedziela, 24 listopada 2013
(Wataha Wody.) Od Alastair'a.
Las rozdarł przeraźliwy krzyk. Ao błyskawicznie chwyciła ostrze z ziemi i rzuciła się do przodu. Nie myśląc ruszyłem biegiem za nią i zatrzymałem łapiąc za nadgarstek.
- Puść mnie. - Powiedziała twardo.
- Nigdzie nie pójdziesz sama. - Oznajmiłem.
- A chcesz się założyć?
- Nie, idę z tobą.
- Tak, tato. Jestem małą dziewczynką i nie poradzę sobie sama, masz gdzieś mój smoczek.? - Droczyła się ze mną.
Nie odpowiedziałem jej tylko delikatnie musnąłem jej wargi, złapałem porządnie za rękę i pociągnąłem do przodu.
Po chwili zatrzymaliśmy się w miejscu. Wadera była wyraźnie poirytowana naszą bezsilnością. Rozejrzeliśmy się dookoła ale ciemność ewidentnie nie pomagała.
Nagle z krzaków wypadły dwa zmęczone wilki. Za nimi podążała cała grupa lizardów. Jeden z nich wypuścił strzałę, która trafiła w serce jednego wilka. Po krótkiej chwili topór wylądował na głowie drugiego. Wściekle rzuciłem się na przód. Wyciągnąłem swoją klingę i rzuciłem się w wir walki. Niestety przeciwników było dużo i samemu ciężko było mi parować wszystkie ataki. Poczułem pieczenie a później ciepłą ciecz na moich plecach. Odwróciłem się i dźgnąłem mieczem jaszczura, który chciał zadać mi ostateczny cios. Na szczęście Ao ocknęła się z odrętwienia i zaatakowała. Lizard oszołomiony cofnął się do tyłu a Aoime dokończyła dzieła podcinając mu gardło.
Przy kilku ostatnich śmierdzielach już współpracowaliśmy.
- Wynośmy się stąd. Wybijmy je wszystkie i wracajmy do domu. Proszę! - Alfa Mroku mimo swojego zwyczajowego spokoju była roztrzęsiona.
- Dobrze, chodź.
Objąłem ją i szybko wróciliśmy do reszty.
Ao odeszła na chwilę z kimś porozmawiać a ja usiadłem w jakimś najbardziej odosobnionym miejscu jakie udało mi się znaleźć w tym cholernym obozie. Skrzywiłem się nieznacznie kiedy moje plecy dotknęły kory drzewa.
Po paru minutach wróciła moja Aoime. Usiadła koło mnie. Popatrzyłem w jej znużone oczy i posadziłem ją sobie na kolanach. Położyłem palec na jej podbródku tak aby spojrzała mi w oczy.
- Wszystko będzie dobrze. - Szepnąłem.
Skinęła nieznacznie głową. Pochyliłem się i złożyłem delikatny pocałunek na jej ustach. Rozchyliła wargi a ja wykorzystałem okazję i pogłębiłem nasz pocałunek. Szybko przerodziło się to w namiętny taniec naszych języków. Poczułem jak Ao wplata mi ręce we włosy. Położyłem ręce na jej biodrach i kreśliłem kciukami koła aby po chwili przesunąć ręce na jej tyłeczek. Przerwałem pocałunek i przeniosłem usta na jej szyję. Przez chwilę skubałem jej skórę. Znów na chwilę przerwałem aby otoczyć nas lodowym murem. Wykorzystałem w tym celu wodę z pobliskiego strumienia. Kiedy wszystko było już odgrodzone znów zająłem się Aoime.
Zdjąłem jej szybko koszulkę i sprawnie odpiąłem stanik. Dziewczyna poszła w moje ślady i zaczęła mnie rozbierać. Kiedy ściągnęła moją bluzkę przez chwilę wpatrywała się zdrętwiała w wielką plamę czerwieni pokrywającą materiał.
- To nic. - Mruknąłem. - Nie przejmuj się...
Zabrałem jej moją koszulkę i cisnąłem na ziemię.
Pocałowałem ją czule i podniosłem się pociągając za sobą Aoime.
- Zdejmij spodenki. - Rozkazałem chrapliwym głosem.
Cofnęła się o krok i rzuciła mi wyzywające spojrzenie. Powoli odpięła je i pochylając się ściągnęła razem z bielizną. Sapnąłem. Wyciągnąłem rękę a Alfa złapała ją i wyswobodziła się do końca z resztek jej ubrania. W między czasie sam pozbyłem się reszty swojej garderoby. Podniosłem dziewczynę i oparłem o najbliższe drzewo a ta objęła mnie nogami w pasie. Z mojego gardła wydobył się pomruk. Bez żadnego uprzedzenia wszedłem w nią gładko. Aoime zniecierpliwiona poruszyła biodrami.
Spojrzałem jej przenikliwie w oczy.
- Najpierw mam do Ciebie pytanie.
- Hmmm.?
- Zostaniesz moją partnerką.? - Zapytałem poważnie.
- Puść mnie. - Powiedziała twardo.
- Nigdzie nie pójdziesz sama. - Oznajmiłem.
- A chcesz się założyć?
- Nie, idę z tobą.
- Tak, tato. Jestem małą dziewczynką i nie poradzę sobie sama, masz gdzieś mój smoczek.? - Droczyła się ze mną.
Nie odpowiedziałem jej tylko delikatnie musnąłem jej wargi, złapałem porządnie za rękę i pociągnąłem do przodu.
Po chwili zatrzymaliśmy się w miejscu. Wadera była wyraźnie poirytowana naszą bezsilnością. Rozejrzeliśmy się dookoła ale ciemność ewidentnie nie pomagała.
Nagle z krzaków wypadły dwa zmęczone wilki. Za nimi podążała cała grupa lizardów. Jeden z nich wypuścił strzałę, która trafiła w serce jednego wilka. Po krótkiej chwili topór wylądował na głowie drugiego. Wściekle rzuciłem się na przód. Wyciągnąłem swoją klingę i rzuciłem się w wir walki. Niestety przeciwników było dużo i samemu ciężko było mi parować wszystkie ataki. Poczułem pieczenie a później ciepłą ciecz na moich plecach. Odwróciłem się i dźgnąłem mieczem jaszczura, który chciał zadać mi ostateczny cios. Na szczęście Ao ocknęła się z odrętwienia i zaatakowała. Lizard oszołomiony cofnął się do tyłu a Aoime dokończyła dzieła podcinając mu gardło.
Przy kilku ostatnich śmierdzielach już współpracowaliśmy.
- Wynośmy się stąd. Wybijmy je wszystkie i wracajmy do domu. Proszę! - Alfa Mroku mimo swojego zwyczajowego spokoju była roztrzęsiona.
- Dobrze, chodź.
Objąłem ją i szybko wróciliśmy do reszty.
Ao odeszła na chwilę z kimś porozmawiać a ja usiadłem w jakimś najbardziej odosobnionym miejscu jakie udało mi się znaleźć w tym cholernym obozie. Skrzywiłem się nieznacznie kiedy moje plecy dotknęły kory drzewa.
Po paru minutach wróciła moja Aoime. Usiadła koło mnie. Popatrzyłem w jej znużone oczy i posadziłem ją sobie na kolanach. Położyłem palec na jej podbródku tak aby spojrzała mi w oczy.
- Wszystko będzie dobrze. - Szepnąłem.
Skinęła nieznacznie głową. Pochyliłem się i złożyłem delikatny pocałunek na jej ustach. Rozchyliła wargi a ja wykorzystałem okazję i pogłębiłem nasz pocałunek. Szybko przerodziło się to w namiętny taniec naszych języków. Poczułem jak Ao wplata mi ręce we włosy. Położyłem ręce na jej biodrach i kreśliłem kciukami koła aby po chwili przesunąć ręce na jej tyłeczek. Przerwałem pocałunek i przeniosłem usta na jej szyję. Przez chwilę skubałem jej skórę. Znów na chwilę przerwałem aby otoczyć nas lodowym murem. Wykorzystałem w tym celu wodę z pobliskiego strumienia. Kiedy wszystko było już odgrodzone znów zająłem się Aoime.
Zdjąłem jej szybko koszulkę i sprawnie odpiąłem stanik. Dziewczyna poszła w moje ślady i zaczęła mnie rozbierać. Kiedy ściągnęła moją bluzkę przez chwilę wpatrywała się zdrętwiała w wielką plamę czerwieni pokrywającą materiał.
- To nic. - Mruknąłem. - Nie przejmuj się...
Zabrałem jej moją koszulkę i cisnąłem na ziemię.
Pocałowałem ją czule i podniosłem się pociągając za sobą Aoime.
- Zdejmij spodenki. - Rozkazałem chrapliwym głosem.
Cofnęła się o krok i rzuciła mi wyzywające spojrzenie. Powoli odpięła je i pochylając się ściągnęła razem z bielizną. Sapnąłem. Wyciągnąłem rękę a Alfa złapała ją i wyswobodziła się do końca z resztek jej ubrania. W między czasie sam pozbyłem się reszty swojej garderoby. Podniosłem dziewczynę i oparłem o najbliższe drzewo a ta objęła mnie nogami w pasie. Z mojego gardła wydobył się pomruk. Bez żadnego uprzedzenia wszedłem w nią gładko. Aoime zniecierpliwiona poruszyła biodrami.
Spojrzałem jej przenikliwie w oczy.
- Najpierw mam do Ciebie pytanie.
- Hmmm.?
- Zostaniesz moją partnerką.? - Zapytałem poważnie.
(Wataha Mroku) od Akatsukiego
Siedziałem na skale przed jaskinią patrząc się w niebo. Było zachmurzone, ale nie żeby psuło mi to humor. Okolica dzięki temu wyglądała na bardziej mroczną, co w sumie było dosyć nastrojowe. Nagle z kieszeni wypadła mi paczka papierosów. Dawno w sumie nie paliłem, podniosłem ją i schowałem tam, gdzie była, lecz ta krótka czynność wytrąciła mnie z zamyślenia i sprawdziłem czy nie ma nikogo w pobliżu, a wtedy odkryłem, iż wbrew moim oczekiwaniom ktoś się kręcił, lecz powinienem nawiązać z tą osobą kontakt dopiero za parę minut. Westchnąłem ciężko, zastanawiając się czy warto czekać na tą osobę, czy nie lepiej przypadkiem nie fatygować się tak bardzo i nie wrócić do swojej groty.
Ale jednak... zostałem. nie wiem dlaczego, po prostu to zrobiłem.
- Witaj - przywitała się wadera. Z wody.
- Hej - odpowiedziałem uśmiechając się.
- Masz papierosa? - Spytała.
- Mam, proszę. - Moja ręka sięgnęła go kieszeni, skąd wyjąłem niedawno odnalezioną paczuszkę i wyjąłem jednego z opakowania, a następnie jej dałem.
Usiadła na szarej zimnej skale koło mnie.
- To jak masz na imię? - Zapytałem.
- Blair, a ty? - Odparła.
- Akatsuki, masz piękne imię - przedstawiłem się, a następnie skomentowałem jej wcześniejszą odpowiedź.
- Dzięki - przez chwile się zarumieniła.
- Jesteś spięta, może chcesz abym ci zrobił masaż? - Zaproponowałem z ledwie dostrzegalnym uśmiechem.
- Czemu, nie - odpowiedziała.
Wstała ze skały i po chwili się na mnie rzuciła z gorącym pocałunkiem, a następnie razem przewróciliśmy się na trawę. Zaczęliśmy się miziać. Ona trzymała mnie za szyję, a ja ją za jej pośladki (miała niezłe sztuki) i zaczynałem wkładać jej ręce pod spódniczkę, a potem ruszyliśmy do mojej groty.
W tym samym momencie, jednak świat przewrócił się do góry nogami i.. bum.
Wsadzono nas na jakąś arenę w sam środek walki.
Rozrywka... Bogowie chcieli rozrywki. Ja im tej rozrywki dawać nie zamierzam.
- Co teraz? - Spytała Blair.
- Ja idę tam - wskazałem przeciwny kierunek do tego, gdzie skoncentrowała się największa liczba wilków. - Możesz iść ze mną.
- Nie wygląda na bezpieczny - powiedziała.
- Nie wygląda - potwierdziłem. - Ale skoro musimy dopaść ich wszystkich to zacznę się pozbywać wrogów tam, gdzie będzie ich najwięcej.
- Ja... Ja chyba sobie daruję - powiedziała z wahaniem.
- Jak chcesz - odparłem. - Do zobaczenia później.
Ruszyłem w głąb dżungli. Pokonałem kilka kilometrów, nim natrafiłem na pierwszego wroga. Przyznam, iż mnie zaskoczył, ponieważ byłem dość zamyślony.
Uskoczyłem mijając się o włos ze śmiercią, a potem wydobyłem z innego wymiaru miecz. Zaatakowałem. Było już po wszystkim. Ostatecznie westchnąłem:
- Chyba nie powinienem odkładać tego miecza tak szybko.
Musiałem przetrwać. Potrzebowałem schronienia na noc. Wody i jedzenia.
Zacząłem niespiesznie biec. Zacznę od znalezienia zdatnej do wypicia wody, a tak zbuduję kryjówkę. Jedzenie... Zawsze mogę przetrwać parę dni bez niego.
Wędrowałem dość długo i byłem dosyć znużony tym. Nagle przede mną rozległ się wystrzał. I zdałem sobie sprawę, że kompletnie nie zauważyłem wroga pięć metrów przede mną. Naprawdę muszę się ocknąć.
- Idioto. Uważaj! Zawadzasz mi! - Usłyszałem.
- Też miło mi cię widzieć Meyrin - odparłem. - Jesteś sama?
- Sama - odparłam. - Ale możesz się dołączyć. Zawsze przyda się ktoś kto będzie chronił moje tyły. Wiesz, gdzie jest Aoime?
- Widziałem ją - przyznałem. - Ale tylko na początku.
- Ja ją kilka razy minęłam - przyznała. - Zajmowałam się biegiem poprzez te tereny, by jakoś ogarnąć źródła wody i bezpieczniejsze miejsca. Masz jakiś kawałek papieru?
Wyjąłem dwie pogięte karki formatu A4 z kieszeni. Przy okazji dorzuciłem jeszcze ołówek.
- Nadadzą się? - Zapytałem. - I po co ci one?
Zaczęła wpatrywać się w nie intensywnie w pierwszą kartkę, a po chwili wzięła ołówek i wyrysowała jakąś mapkę. Na drugiej zrobiła identyczną.
- Teren jest zamknięty- wyjaśniła. - Obleciałam, bądź obiegłam go całego wymijając większe skupiska wrogów. Chciałam dać jedną Aoime, ale trudno, pewnie i tak sobie poradzi dobrze. My natomiast możemy się udać do najbliższego źródła wody...
Wskazała punkt na mapie.
- Tu jesteśmy my, a tutaj jest wodospad - wskazała inny. - Mamy około 16 kilometrów do niego przez bardziej zagrożone tereny, bądź możemy je ominąć - zakreśliła dosyć duży łuk - ale to będzie 34 kilometry. Co się zupełnie nie opłaca.
- Czyli krótsza droga - podsumowałem.
- Bliżej po drodze będzie jeszcze jedno źródło wody - dodała. - Ale nie będzie stałe sądząc po tamtejszym gruncie. Wytrwa najwyżej 3-5 dni, ale możemy się tam zatrzymać. Za 7 kilometrów powinniśmy na nie natrafić.
- Im wcześniej wyruszymy tym lepiej - powiedziałem i poszedłem na południe.
Meyrin ruszyła za mną, wciąż czujnie lecz powoli się rozglądając.
Ale jednak... zostałem. nie wiem dlaczego, po prostu to zrobiłem.
- Witaj - przywitała się wadera. Z wody.
- Hej - odpowiedziałem uśmiechając się.
- Masz papierosa? - Spytała.
- Mam, proszę. - Moja ręka sięgnęła go kieszeni, skąd wyjąłem niedawno odnalezioną paczuszkę i wyjąłem jednego z opakowania, a następnie jej dałem.
Usiadła na szarej zimnej skale koło mnie.
- To jak masz na imię? - Zapytałem.
- Blair, a ty? - Odparła.
- Akatsuki, masz piękne imię - przedstawiłem się, a następnie skomentowałem jej wcześniejszą odpowiedź.
- Dzięki - przez chwile się zarumieniła.
- Jesteś spięta, może chcesz abym ci zrobił masaż? - Zaproponowałem z ledwie dostrzegalnym uśmiechem.
- Czemu, nie - odpowiedziała.
Wstała ze skały i po chwili się na mnie rzuciła z gorącym pocałunkiem, a następnie razem przewróciliśmy się na trawę. Zaczęliśmy się miziać. Ona trzymała mnie za szyję, a ja ją za jej pośladki (miała niezłe sztuki) i zaczynałem wkładać jej ręce pod spódniczkę, a potem ruszyliśmy do mojej groty.
W tym samym momencie, jednak świat przewrócił się do góry nogami i.. bum.
Wsadzono nas na jakąś arenę w sam środek walki.
Rozrywka... Bogowie chcieli rozrywki. Ja im tej rozrywki dawać nie zamierzam.
- Co teraz? - Spytała Blair.
- Ja idę tam - wskazałem przeciwny kierunek do tego, gdzie skoncentrowała się największa liczba wilków. - Możesz iść ze mną.
- Nie wygląda na bezpieczny - powiedziała.
- Nie wygląda - potwierdziłem. - Ale skoro musimy dopaść ich wszystkich to zacznę się pozbywać wrogów tam, gdzie będzie ich najwięcej.
- Ja... Ja chyba sobie daruję - powiedziała z wahaniem.
- Jak chcesz - odparłem. - Do zobaczenia później.
Ruszyłem w głąb dżungli. Pokonałem kilka kilometrów, nim natrafiłem na pierwszego wroga. Przyznam, iż mnie zaskoczył, ponieważ byłem dość zamyślony.
Uskoczyłem mijając się o włos ze śmiercią, a potem wydobyłem z innego wymiaru miecz. Zaatakowałem. Było już po wszystkim. Ostatecznie westchnąłem:
- Chyba nie powinienem odkładać tego miecza tak szybko.
Musiałem przetrwać. Potrzebowałem schronienia na noc. Wody i jedzenia.
Zacząłem niespiesznie biec. Zacznę od znalezienia zdatnej do wypicia wody, a tak zbuduję kryjówkę. Jedzenie... Zawsze mogę przetrwać parę dni bez niego.
Wędrowałem dość długo i byłem dosyć znużony tym. Nagle przede mną rozległ się wystrzał. I zdałem sobie sprawę, że kompletnie nie zauważyłem wroga pięć metrów przede mną. Naprawdę muszę się ocknąć.
- Idioto. Uważaj! Zawadzasz mi! - Usłyszałem.
- Też miło mi cię widzieć Meyrin - odparłem. - Jesteś sama?
- Sama - odparłam. - Ale możesz się dołączyć. Zawsze przyda się ktoś kto będzie chronił moje tyły. Wiesz, gdzie jest Aoime?
- Widziałem ją - przyznałem. - Ale tylko na początku.
- Ja ją kilka razy minęłam - przyznała. - Zajmowałam się biegiem poprzez te tereny, by jakoś ogarnąć źródła wody i bezpieczniejsze miejsca. Masz jakiś kawałek papieru?
Wyjąłem dwie pogięte karki formatu A4 z kieszeni. Przy okazji dorzuciłem jeszcze ołówek.
- Nadadzą się? - Zapytałem. - I po co ci one?
Zaczęła wpatrywać się w nie intensywnie w pierwszą kartkę, a po chwili wzięła ołówek i wyrysowała jakąś mapkę. Na drugiej zrobiła identyczną.
- Teren jest zamknięty- wyjaśniła. - Obleciałam, bądź obiegłam go całego wymijając większe skupiska wrogów. Chciałam dać jedną Aoime, ale trudno, pewnie i tak sobie poradzi dobrze. My natomiast możemy się udać do najbliższego źródła wody...
Wskazała punkt na mapie.
- Tu jesteśmy my, a tutaj jest wodospad - wskazała inny. - Mamy około 16 kilometrów do niego przez bardziej zagrożone tereny, bądź możemy je ominąć - zakreśliła dosyć duży łuk - ale to będzie 34 kilometry. Co się zupełnie nie opłaca.
- Czyli krótsza droga - podsumowałem.
- Bliżej po drodze będzie jeszcze jedno źródło wody - dodała. - Ale nie będzie stałe sądząc po tamtejszym gruncie. Wytrwa najwyżej 3-5 dni, ale możemy się tam zatrzymać. Za 7 kilometrów powinniśmy na nie natrafić.
- Im wcześniej wyruszymy tym lepiej - powiedziałem i poszedłem na południe.
Meyrin ruszyła za mną, wciąż czujnie lecz powoli się rozglądając.
sobota, 23 listopada 2013
(Wataha Mroku) Od Aoime
- Zapraszam do mnie, do Ognia. -powiedział Brisinger, który nagle wyrósł z ziemi i pojawił się za mną razem z Alexem.
-Ok. Jestem Effy i jestem z watahy Ognia.
Podali sobie ręce. W tym momencie las rozdarł przeraźliwy krzyk. Albo to zbieg okoliczności, albo z tą laską będą problemy. Chwyciłam z ziemi ostrze i rzuciłam się przed siebie. Alex dobiegł do mnie i zatrzymał mnie z rozpędu, że aż mną zarzuciło do tyłu.
- Puść mnie. - powiedziałam lekko, ale dosadnie.
- Nigdzie nie pójdziesz sama!
- A chcesz się założyć?
- Nie, idę z tobą.
- Tak, tato. Jestem małą dziewczynką i nie poradzę sobie sama, masz gdzieś mój smoczek? - zaczęłam się z nim droczyć.
Jednak on przewidział mój ruch, nic nie powiedział, musnął moje wargi, złapał mnie za rękę i pociągnął do przodu.
Nie mogłam zlokalizować źródła tego krzyku. Stanęliśmy w miejscu i rozglądaliśmy się dookoła. Nadal było ciemno, a przynajmniej nie było widać słońca, docierały tu tylko śladowe ilości światła, które wytwarzały niektóre rośliny. Miałam serdecznie dosyć tego miejsca! Ile tu jeszcze będę musiała siedzieć?
I wtedy z krzaków wyleciały dwa zdyszane wilki. A za nimi cała pogoń. Strzała przeleciała przez jego serce. Objęłam mocniej rękojeść i puściłam się do przodu. Jednak nie było już kogo ratować. Topór przebił jej głowę na pół, krew polała się. Chyba pierwsze ofiary tej chorej zabawy.
Nie znałam ich dobrze, ale ten jeden był ze światła, a druga z powietrza. Redlife i Skystar?
Ocknęłam się i zobaczyłam, że Alastair również jest bliski zetknięcia się z drugim światem. Zamachnęłam się i zrobiłam stworowi sporą ranę na klatce piersiowej, oszołomiony cofnął się do tyłu, a ja przecięłam mu szyję. Przy pozostałej trójce już współpracowaliśmy.
- Wynośmy się stąd. Wybijmy je wszystkie i wracajmy do domu. Proszę! - lamentowałam.
- Dobrze, chodź. - objął mnie i wróciliśmy do reszty.
-Ok. Jestem Effy i jestem z watahy Ognia.
Podali sobie ręce. W tym momencie las rozdarł przeraźliwy krzyk. Albo to zbieg okoliczności, albo z tą laską będą problemy. Chwyciłam z ziemi ostrze i rzuciłam się przed siebie. Alex dobiegł do mnie i zatrzymał mnie z rozpędu, że aż mną zarzuciło do tyłu.
- Puść mnie. - powiedziałam lekko, ale dosadnie.
- Nigdzie nie pójdziesz sama!
- A chcesz się założyć?
- Nie, idę z tobą.
- Tak, tato. Jestem małą dziewczynką i nie poradzę sobie sama, masz gdzieś mój smoczek? - zaczęłam się z nim droczyć.
Jednak on przewidział mój ruch, nic nie powiedział, musnął moje wargi, złapał mnie za rękę i pociągnął do przodu.
Nie mogłam zlokalizować źródła tego krzyku. Stanęliśmy w miejscu i rozglądaliśmy się dookoła. Nadal było ciemno, a przynajmniej nie było widać słońca, docierały tu tylko śladowe ilości światła, które wytwarzały niektóre rośliny. Miałam serdecznie dosyć tego miejsca! Ile tu jeszcze będę musiała siedzieć?
I wtedy z krzaków wyleciały dwa zdyszane wilki. A za nimi cała pogoń. Strzała przeleciała przez jego serce. Objęłam mocniej rękojeść i puściłam się do przodu. Jednak nie było już kogo ratować. Topór przebił jej głowę na pół, krew polała się. Chyba pierwsze ofiary tej chorej zabawy.
Nie znałam ich dobrze, ale ten jeden był ze światła, a druga z powietrza. Redlife i Skystar?
Ocknęłam się i zobaczyłam, że Alastair również jest bliski zetknięcia się z drugim światem. Zamachnęłam się i zrobiłam stworowi sporą ranę na klatce piersiowej, oszołomiony cofnął się do tyłu, a ja przecięłam mu szyję. Przy pozostałej trójce już współpracowaliśmy.
- Wynośmy się stąd. Wybijmy je wszystkie i wracajmy do domu. Proszę! - lamentowałam.
- Dobrze, chodź. - objął mnie i wróciliśmy do reszty.
(Wataha Ognia) Od Brisingera
Nasz "obóz" się rozrasta. Coraz więcej osób zostaje z nami. Wszyscy są już zmęczeni tą boską zachcianką. Wiele z nas już spało.
-Odpocznijcie trochę. Ja wezmę wartę.- powiedział nagle Alex do mnie, Minsa i tego koleśa którego basior mroku przywlókł ze sobą.
Tamci dwaj przytaknęli i posłusznie poszli spać.
-Jesteś pewny? Może posiedzę z tobą.-zaproponowałem.
-Nie ma takiej potrzeby.-mówiąc to uśmiechnął się.
Coż. Skoro nie chciał towarzystwa to poszedłem spać jak pozostali. W nocy nie mogłem spać. Myślałem dużo o Love i martwiłem się o nią. W końcu postanowiłem powiedzieć bratu że idę ją odszukać. Wstałem do pozycji siedzącej i zacząłem szukać wzrokiem Alexa. Siedział w strumyku i była z nim Aoime. Podszedłem do nich i chrząknąłem.
- Nie chcę wam przeszkadzać w spędzaniu wolnego czasu, ale idę szukać Love.
Aoime westchnęła. Alastair pocałował ją w czubek głowy, szepnął coś i wyszedł z wody porozmawiać ze mną. Wyjąłem z torby 2 eliksiry i położyłem ją na ziemi.
-Pilnuj ich jak oka w głowie. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego że są bardzo cenne. Jeżeli ktoś potrzebowałby pomocy, bo byłby zatruty, albo miałby ranę podobną do Minsowej albo gorszą, to daj tej osobie eliksir.
-Rozumiem. Dopilnuję żeby się nie zmarnowały.
-Dzięki.
-Martwisz się o nią prawda?
-Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo.-zwiesiłem głowe.
-Nie martw się.-położył mi rękę na ramieniu.- Na pewno nic jej nie jest.-uśmiechnął się
Posłałem mu wymuszony uśmiech. Coś zaczęło się dziać przy ognisku. Alex dobył miecza to też ja poszedłem w jego ślady i poszliśmy do ognia. Aoime szarpała się z jakąś waderą. Alex przyśpieszył. Kiedy Ao odepchnęła ją od siebie Alex odetchnął z ulgą.
-Z jakiej watahy jesteś?-Spytała Ao.
-Jakby to powiedzieć, z żadnej.-powiedziała tamta dziewczyna
-Mów jaśniej.
-Nie należę do żadnej.
-Hm, albo grasz na naszych zasadach albo rzucę cię tam do dżungli. Wybieraj.
-Zapraszam do mnie. do Ognia.-powiedziałem.
-Ok. Jestem Effy i jestem z watahy Ognia.
Podaliśmy sobie ręce, po czym dało się słyszeć krzyki.
-Odpocznijcie trochę. Ja wezmę wartę.- powiedział nagle Alex do mnie, Minsa i tego koleśa którego basior mroku przywlókł ze sobą.
Tamci dwaj przytaknęli i posłusznie poszli spać.
-Jesteś pewny? Może posiedzę z tobą.-zaproponowałem.
-Nie ma takiej potrzeby.-mówiąc to uśmiechnął się.
Coż. Skoro nie chciał towarzystwa to poszedłem spać jak pozostali. W nocy nie mogłem spać. Myślałem dużo o Love i martwiłem się o nią. W końcu postanowiłem powiedzieć bratu że idę ją odszukać. Wstałem do pozycji siedzącej i zacząłem szukać wzrokiem Alexa. Siedział w strumyku i była z nim Aoime. Podszedłem do nich i chrząknąłem.
- Nie chcę wam przeszkadzać w spędzaniu wolnego czasu, ale idę szukać Love.
Aoime westchnęła. Alastair pocałował ją w czubek głowy, szepnął coś i wyszedł z wody porozmawiać ze mną. Wyjąłem z torby 2 eliksiry i położyłem ją na ziemi.
-Pilnuj ich jak oka w głowie. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego że są bardzo cenne. Jeżeli ktoś potrzebowałby pomocy, bo byłby zatruty, albo miałby ranę podobną do Minsowej albo gorszą, to daj tej osobie eliksir.
-Rozumiem. Dopilnuję żeby się nie zmarnowały.
-Dzięki.
-Martwisz się o nią prawda?
-Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo.-zwiesiłem głowe.
-Nie martw się.-położył mi rękę na ramieniu.- Na pewno nic jej nie jest.-uśmiechnął się
Posłałem mu wymuszony uśmiech. Coś zaczęło się dziać przy ognisku. Alex dobył miecza to też ja poszedłem w jego ślady i poszliśmy do ognia. Aoime szarpała się z jakąś waderą. Alex przyśpieszył. Kiedy Ao odepchnęła ją od siebie Alex odetchnął z ulgą.
-Z jakiej watahy jesteś?-Spytała Ao.
-Jakby to powiedzieć, z żadnej.-powiedziała tamta dziewczyna
-Mów jaśniej.
-Nie należę do żadnej.
-Hm, albo grasz na naszych zasadach albo rzucę cię tam do dżungli. Wybieraj.
-Zapraszam do mnie. do Ognia.-powiedziałem.
-Ok. Jestem Effy i jestem z watahy Ognia.
Podaliśmy sobie ręce, po czym dało się słyszeć krzyki.
czwartek, 21 listopada 2013
(Wataha Mroku) Od Aoime
Obudziłam się gwałtownie, dopiero po chwili rejestrując, co się stało. Usłyszałam po raz drugi przeraźliwy syk i błyskawicznie wstałam. Rozejrzałam się nerwowo. Wszyscy spali, a Alexa nie było. Gdzie on sam łazi? Przeczesałam ręką włosy i poszłam przed siebie. Był prawdopodobnie środek nocy, niewielka ilość światła tu docierała. Nie widziałam gwiazd, ani księżyca. Nic. Tylko onyksowe niebo.
Podeszłam bliżej do strumienia. W najgłębszej części siedział Alex. Miał przymknięte oczy. Zdjęłam płaszcz i ubranie i zostałam w cienkiej koszulce i bieliźnie. Usiadłam obok niego. Woda była zaskakująco ciepła, co mnie zaskoczyło.
- Czemu nie śpisz? - szepnął, nie otwierając oczu.
- Było mi zimno. - skłamałam. - A kiedy zobaczyłam Ciebie siedzącego tutaj, myślałam, że zasnąłeś.
Otworzył powieki i spojrzał na mnie. Skrzyżowaliśmy spojrzenia. Na moment w jego oczach rozbłysł lazurowy błysk.
- Potrzebowałem kontaktu z wodą.
Teraz zobaczyłam, że woda mimo tak silnego nurtu faluje we własnym rytmie i tworzy rozmaite magiczne wzory.
- Brakuje ci tego, prawda? - spytałam.
- Tak. A to niestety niezbyt pomaga. - wyczuwałam ból w jego głosie. Ja nie czułam się przywiązana do żadnej rzeczy, żywiołu, oprócz nocy. Wątpię, że komuś chce się bawić w zmianę rytmu dnia.
Musnęłam palcem powierzchnię wody, dotykając jednego ze wzorów. Powierzchnia zafalowała i zaświeciła mocniej. T-to było cudowne.
- Piękne. - zachwyciłam się i oparłam głowę na jego torsie. Brakowało mi tego ciepła. Zamruczał, uniósł moją brodę tak, że znowu krzyżowaliśmy spojrzenia i pocałował mnie namiętnie. Jego ręce błądziły po moim ciele. Zyskałam na chwilę zdrowy rozsądek, czy my aby na pewno powinniśmy teraz? Nie miałam czasu przerwać, ponieważ ktoś głośno chrząknął. Odwróciłam głowę. Stał tam Brisinger.
- Nie chcę wam przeszkadzać w spędzaniu wolnego czasu, ale idę szukać Love.
Westchnęłam głośno. Alex pocałował mnie w czubek głowy, szepnął przepraszam i poszedł porozmawiać z bratem na osobności.
Wyszłam z wody i założyłam ubranie. Wróciłam do ognia. I nagle nie wiem z jakich odmętów, ale jakaś postać położyła mnie na plecy i zaczęła przyduszać. Do jasnej cholery, byłam bezbronna.
- Gadaj, kim jesteś! - warknęła.
- Puszczaj mnie! - zażądałam. Zaczęłyśmy się miotać. W końcu ledwo co łapałam oddech, zatopiłam zęby w jej ręce. Pisnęła i odsunęła ją. Błyskawicznie cofnęłam się do tyłu i spojrzałam na tą postać. Tak jak myślałam, to była dziewczyna. Całkiem nijaka.
- Z jakiej watahy jesteś? - spytałam.
- Jakby to powiedzieć, z żadnej.
- Mów jaśniej.
- Nie należę do żadnej.
- Hm, albo grasz na naszych zasadach albo rzucę cię tam do dżungli. Wybieraj.
*Effy, come on!*
Podeszłam bliżej do strumienia. W najgłębszej części siedział Alex. Miał przymknięte oczy. Zdjęłam płaszcz i ubranie i zostałam w cienkiej koszulce i bieliźnie. Usiadłam obok niego. Woda była zaskakująco ciepła, co mnie zaskoczyło.
- Czemu nie śpisz? - szepnął, nie otwierając oczu.
- Było mi zimno. - skłamałam. - A kiedy zobaczyłam Ciebie siedzącego tutaj, myślałam, że zasnąłeś.
Otworzył powieki i spojrzał na mnie. Skrzyżowaliśmy spojrzenia. Na moment w jego oczach rozbłysł lazurowy błysk.
- Potrzebowałem kontaktu z wodą.
Teraz zobaczyłam, że woda mimo tak silnego nurtu faluje we własnym rytmie i tworzy rozmaite magiczne wzory.
- Brakuje ci tego, prawda? - spytałam.
- Tak. A to niestety niezbyt pomaga. - wyczuwałam ból w jego głosie. Ja nie czułam się przywiązana do żadnej rzeczy, żywiołu, oprócz nocy. Wątpię, że komuś chce się bawić w zmianę rytmu dnia.
Musnęłam palcem powierzchnię wody, dotykając jednego ze wzorów. Powierzchnia zafalowała i zaświeciła mocniej. T-to było cudowne.
- Piękne. - zachwyciłam się i oparłam głowę na jego torsie. Brakowało mi tego ciepła. Zamruczał, uniósł moją brodę tak, że znowu krzyżowaliśmy spojrzenia i pocałował mnie namiętnie. Jego ręce błądziły po moim ciele. Zyskałam na chwilę zdrowy rozsądek, czy my aby na pewno powinniśmy teraz? Nie miałam czasu przerwać, ponieważ ktoś głośno chrząknął. Odwróciłam głowę. Stał tam Brisinger.
- Nie chcę wam przeszkadzać w spędzaniu wolnego czasu, ale idę szukać Love.
Westchnęłam głośno. Alex pocałował mnie w czubek głowy, szepnął przepraszam i poszedł porozmawiać z bratem na osobności.
Wyszłam z wody i założyłam ubranie. Wróciłam do ognia. I nagle nie wiem z jakich odmętów, ale jakaś postać położyła mnie na plecy i zaczęła przyduszać. Do jasnej cholery, byłam bezbronna.
- Gadaj, kim jesteś! - warknęła.
- Puszczaj mnie! - zażądałam. Zaczęłyśmy się miotać. W końcu ledwo co łapałam oddech, zatopiłam zęby w jej ręce. Pisnęła i odsunęła ją. Błyskawicznie cofnęłam się do tyłu i spojrzałam na tą postać. Tak jak myślałam, to była dziewczyna. Całkiem nijaka.
- Z jakiej watahy jesteś? - spytałam.
- Jakby to powiedzieć, z żadnej.
- Mów jaśniej.
- Nie należę do żadnej.
- Hm, albo grasz na naszych zasadach albo rzucę cię tam do dżungli. Wybieraj.
*Effy, come on!*
(Wataha Ziemi) Od Devona
Chciało mi się spać,pic,jeść i ...nieważne.Nie wiem ile już tak biegłem,ścigany przez tych cholernych sługusów mojej byłej.Boże,jak ja nienawidzę blondynek...Ta była jeszcze bardziej upierdliwa od mojej matki,którą sprzedałem na bazarze jak miałem 10 lat.Tak właściwie to czego się czepiała?! Zdradziłem ją tylko z jej siostrą,kuzynką i...no tak...z matką też.Mniejsza z tym.
Teraz musiałem tylko uciec przed moją watahą,która chciała mnie zmusić do tak haniebnego czynu jak wyjście za mąż,za córkę Alfy.Małżeństwo nie jest dla mnie,ja muszę być wolny.WOLNY niczym ptak. Oh,jaka cudowna metafora.
Oglądnąłem się do tyłu,ale nie zobaczyłem za sobą mord tych kretynów.Świetnie,zgubiłem ich.
Nie zdążyłem się zbyt nacieszyć moim szczęściem,bo poczułem zapach innych wilków.Byłem pewien,że wszedłem na tereny jakiejś watahy,a z tego co wiedziałem,najprawdopodobniej znajdowałem się teraz w krainie Forever Youn.Już miałem iść,zapoznać się z tamtejszą płcią piękną,kiedy nagle coś mną zdrowo szarpnęło.Moment później stałem już na Olimpie,a wokół mnie materializował się tłum innych wilków.Zeus paplał coś z czego zrozumiałem tylko,że mamy się zabijać,a za chwilę stałem już w lesie.Coś oślizgłego złapało mnie za ramię,ale ja w porę złapałem swój miecz z platyny i nawet nie patrząc wbiłem ostrze w oko napastnika.Jej,to coś było serio ohydne! No i waliło od tego gorzej niż od skunksa.Skrzywiłem się i szybko oddaliłem się od poczwary.Nie musiałem długo czekać, bo rzucił się na mnie kolejny brzydal,którego tym razem powaliłem na ziemię łamiąc mu kark.Za drzewem wyczułem innego osobnika i powoli zakradłem się do niego od tyłu.Zgodnie z moją zasadą :Nikomu nie wbijam noża w plecy,przebiłem gościa na wylot moją zaciśniętą pięścią.Dopiero gdy padł martwy na ziemię,zorientowałem się,że to chyba jeden z tych "dobrych". Ojć. Nie żeby mnie to jakoś bardzo ruszyło.Wzruszyłem ramionami i ruszyłem dalej.Hmm...Z tego co zrozumiałem,to mieszkańcy Forever walczyli z Lizardami o krainę.O,jaki szczęśliwy zbieg okoliczności!Skoro tu jestem,to znaczy,że bogowie uznali mnie już za jednego z nich.Czemu więc z tego nie skorzystać? Uśmiechnąłem się sam do siebie i poszukałem umysłem jakiejś Alfy.Najbliżej mnie znajdowała się alfa ziemi.Może być.Skierowałem się w stronę,gdzie najprawdopodobniej mogłem znalezć Kiche.
Teraz musiałem tylko uciec przed moją watahą,która chciała mnie zmusić do tak haniebnego czynu jak wyjście za mąż,za córkę Alfy.Małżeństwo nie jest dla mnie,ja muszę być wolny.WOLNY niczym ptak. Oh,jaka cudowna metafora.
Oglądnąłem się do tyłu,ale nie zobaczyłem za sobą mord tych kretynów.Świetnie,zgubiłem ich.
Nie zdążyłem się zbyt nacieszyć moim szczęściem,bo poczułem zapach innych wilków.Byłem pewien,że wszedłem na tereny jakiejś watahy,a z tego co wiedziałem,najprawdopodobniej znajdowałem się teraz w krainie Forever Youn.Już miałem iść,zapoznać się z tamtejszą płcią piękną,kiedy nagle coś mną zdrowo szarpnęło.Moment później stałem już na Olimpie,a wokół mnie materializował się tłum innych wilków.Zeus paplał coś z czego zrozumiałem tylko,że mamy się zabijać,a za chwilę stałem już w lesie.Coś oślizgłego złapało mnie za ramię,ale ja w porę złapałem swój miecz z platyny i nawet nie patrząc wbiłem ostrze w oko napastnika.Jej,to coś było serio ohydne! No i waliło od tego gorzej niż od skunksa.Skrzywiłem się i szybko oddaliłem się od poczwary.Nie musiałem długo czekać, bo rzucił się na mnie kolejny brzydal,którego tym razem powaliłem na ziemię łamiąc mu kark.Za drzewem wyczułem innego osobnika i powoli zakradłem się do niego od tyłu.Zgodnie z moją zasadą :Nikomu nie wbijam noża w plecy,przebiłem gościa na wylot moją zaciśniętą pięścią.Dopiero gdy padł martwy na ziemię,zorientowałem się,że to chyba jeden z tych "dobrych". Ojć. Nie żeby mnie to jakoś bardzo ruszyło.Wzruszyłem ramionami i ruszyłem dalej.Hmm...Z tego co zrozumiałem,to mieszkańcy Forever walczyli z Lizardami o krainę.O,jaki szczęśliwy zbieg okoliczności!Skoro tu jestem,to znaczy,że bogowie uznali mnie już za jednego z nich.Czemu więc z tego nie skorzystać? Uśmiechnąłem się sam do siebie i poszukałem umysłem jakiejś Alfy.Najbliżej mnie znajdowała się alfa ziemi.Może być.Skierowałem się w stronę,gdzie najprawdopodobniej mogłem znalezć Kiche.
środa, 20 listopada 2013
(Wataha Mroku) Od Demiry
- Sęk w tym, że nie wiem, czy owoce tutaj są jadalne. Nie znam się na
roślinach. Myślę, że to nam starczy na chwilę obecną. Poza tym -
ciągnęła dalej - potrzebuję odpocząć
Przytaknęłam i usiadłam obok niej.
- Co teraz?
- Teraz? Zdaje mi się, że jakoś upieczemy mięso, prześpimy się i ruszamy dalej. - oznajmiła
Z lasu przyszedł Mins z jakimś gościem. Ao pozwoliła mu zostać ale mam ciche przeczucia, że rano i tak większość pójdzie w swoją stronę, ale czy ja też? Wolałam zostawić tego typu myśli kiedy wreszcie odpocznę i będę mogła trzeźwo myśleć. Spojrzałam na zebrane wilki, a potem na mięso, które tak łakomie obserwowały. Nie czułam głodu ani pragnienie więc odwróciłam się w stronę lasu i zaczęłam drzemać. Przed moim kompletnym odpłynięciem dało się słyszeć rozmowę Aoime i Aurory. Nie miałam za dobrych kontaktów z gammą mroku i chociaż nie rozmawiałyśmy jeszcze osobiście to wiem o tym i ja, i ona. Szkoda… Ponoć jest miłą ale co ja tam mogę wiedzieć bo jedyne co wiem to tyle, że chciała przerobić mój ”pusty łeb” na bębenek. Na wspomnienie jej rozmowy z Charlie uśmiechnęłam się i wreszcie zapadłam w głęboki sen.
***
Obudziłam się i nie podnosząc łba do strzegłam, że na horyzoncie dopiero pojawia się słońce. Przynajmniej wschód słońca jest tu tak samo cudowny jak w Forever Young. Usłyszałam szepty więc cicho skierowałam głowę w stronę strumienia. Siedzieli w nim Aoime i ten z białymi włosami. Może nie wiedziałam zbyt wiele ale patrząc na nich można by stwierdzić, że pasowali do siebie. Nie chciałam im przeszkadzać więc czmychnęłam między drzewa i pierwszą osobą, o której pomyślałam był Aurox. Nasze kontakty od czasu opuszczenia watahy stały się o wiele bardziej zażyłe a teraz nawet nie wiedziałam gdzie jest. Odepchnęłam od siebie temat basiora ognia i weszłam głębiej w las. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do tego smrodu ale starałam się nie zwracać na niego uwagi dopóki nie stał się silniejszy i doprowadził mnie w miejsce gdzie wcześniej upolowałam z alfą mroku to jeleniowate coś. Była tam grupka Lizardów najwyraźniej o czymś dyskutująca. Ich rozmowa była prowadzona ściszonym głosem ale ich gwałtowne gesty sprawiały, że czułam niepokój. Podeszłam bliżej i zmieniając swoją postać na ludzką wyjęłam z pasa na pozór drewniany kijek o małej długości ale gdy tylko go wyjęłam rozłożył się i ukazał swoje prawdziwe oblicze solidnego łuku. Taki paten, który niedawno opracowałam. Wyciągnęłam z kołczanu na plecak strzałę i wycelowałam w głowę jednego z nim. Celnie strzała przebiła mu głowę na wylot i stwór od razu padł na ziemie. Reszta gwałtownie odwróciła się w moją stronę, a ja schowałam się za drzewem. Czułam, że są coraz bliżej chociaż ich kroki były bezszelestne. Wdrapałam się na drzewo ówcześnie łapiąc kilka kamieni do ręki i z góry rzuciłam nimi w głowy jaszczurów. Wykorzystując ich chwilowe ogłuszenie kilkoma zwinnymi ruchami poderżnęłam każdemu po kolei gardło. Krew z ich szyi trysnęła obficie, a ja na chwile straciłam kontakt z rzeczywistością i jedyną rzeczą, która się teraz liczyła była szkarłatna substancja czyli krew. Szybko się odsunęłam. Jeśli miałam skonsumować krew to na pewno nie ich. Wróciłam do obozowiska z kilkoma strużkami krwi na koszulce jednak na moje szczęście bez żadnych obrażeń i mimo iż na początku czułam się wypoczęta to i tak położyłam się w wilczej postaci na ziemi czekając aż wstaną inni.
Przytaknęłam i usiadłam obok niej.
- Co teraz?
- Teraz? Zdaje mi się, że jakoś upieczemy mięso, prześpimy się i ruszamy dalej. - oznajmiła
Z lasu przyszedł Mins z jakimś gościem. Ao pozwoliła mu zostać ale mam ciche przeczucia, że rano i tak większość pójdzie w swoją stronę, ale czy ja też? Wolałam zostawić tego typu myśli kiedy wreszcie odpocznę i będę mogła trzeźwo myśleć. Spojrzałam na zebrane wilki, a potem na mięso, które tak łakomie obserwowały. Nie czułam głodu ani pragnienie więc odwróciłam się w stronę lasu i zaczęłam drzemać. Przed moim kompletnym odpłynięciem dało się słyszeć rozmowę Aoime i Aurory. Nie miałam za dobrych kontaktów z gammą mroku i chociaż nie rozmawiałyśmy jeszcze osobiście to wiem o tym i ja, i ona. Szkoda… Ponoć jest miłą ale co ja tam mogę wiedzieć bo jedyne co wiem to tyle, że chciała przerobić mój ”pusty łeb” na bębenek. Na wspomnienie jej rozmowy z Charlie uśmiechnęłam się i wreszcie zapadłam w głęboki sen.
***
Obudziłam się i nie podnosząc łba do strzegłam, że na horyzoncie dopiero pojawia się słońce. Przynajmniej wschód słońca jest tu tak samo cudowny jak w Forever Young. Usłyszałam szepty więc cicho skierowałam głowę w stronę strumienia. Siedzieli w nim Aoime i ten z białymi włosami. Może nie wiedziałam zbyt wiele ale patrząc na nich można by stwierdzić, że pasowali do siebie. Nie chciałam im przeszkadzać więc czmychnęłam między drzewa i pierwszą osobą, o której pomyślałam był Aurox. Nasze kontakty od czasu opuszczenia watahy stały się o wiele bardziej zażyłe a teraz nawet nie wiedziałam gdzie jest. Odepchnęłam od siebie temat basiora ognia i weszłam głębiej w las. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do tego smrodu ale starałam się nie zwracać na niego uwagi dopóki nie stał się silniejszy i doprowadził mnie w miejsce gdzie wcześniej upolowałam z alfą mroku to jeleniowate coś. Była tam grupka Lizardów najwyraźniej o czymś dyskutująca. Ich rozmowa była prowadzona ściszonym głosem ale ich gwałtowne gesty sprawiały, że czułam niepokój. Podeszłam bliżej i zmieniając swoją postać na ludzką wyjęłam z pasa na pozór drewniany kijek o małej długości ale gdy tylko go wyjęłam rozłożył się i ukazał swoje prawdziwe oblicze solidnego łuku. Taki paten, który niedawno opracowałam. Wyciągnęłam z kołczanu na plecak strzałę i wycelowałam w głowę jednego z nim. Celnie strzała przebiła mu głowę na wylot i stwór od razu padł na ziemie. Reszta gwałtownie odwróciła się w moją stronę, a ja schowałam się za drzewem. Czułam, że są coraz bliżej chociaż ich kroki były bezszelestne. Wdrapałam się na drzewo ówcześnie łapiąc kilka kamieni do ręki i z góry rzuciłam nimi w głowy jaszczurów. Wykorzystując ich chwilowe ogłuszenie kilkoma zwinnymi ruchami poderżnęłam każdemu po kolei gardło. Krew z ich szyi trysnęła obficie, a ja na chwile straciłam kontakt z rzeczywistością i jedyną rzeczą, która się teraz liczyła była szkarłatna substancja czyli krew. Szybko się odsunęłam. Jeśli miałam skonsumować krew to na pewno nie ich. Wróciłam do obozowiska z kilkoma strużkami krwi na koszulce jednak na moje szczęście bez żadnych obrażeń i mimo iż na początku czułam się wypoczęta to i tak położyłam się w wilczej postaci na ziemi czekając aż wstaną inni.
wtorek, 19 listopada 2013
(Wataha Ziemi) Od Phantoma
Po kilku minutach zacząłem żałować, że odszedłem od Aurory. Mazało mi się przed oczami, a niedługo potem schizy wzięły górę nad racjonalnym myśleniem. Czułem już, że odpływam. No, może nie było długiego tunelu i światła na końcu, ale tak jakoś...
Po kilkunastu minutach poszukiwania antidotum zupełnie straciłem nadzieję. Kto by pomyślał, że władca roślin, ponad wiekowy, waleczny basior padnie przez kolec swego sprzymierzeńca? Żałosne.
I w tym momencie mnie olśniło. Osioł jestem, nie wilk!
Zmieniłem się w człowieka. Miałem wielką nadzieję, że trucizna rośliny zawierała jej cząsteczki. Uniosłem rękę nad raną, po chwili udało się wywabić jej część. Na następną niestety potrzebowałem odtrutki, ale zyskałem trochę czasu, no i przede wszystkim siły.
Znowu zmieniłem postać i przywarłem nosem do ziemi. Puściłem w okolicę impuls myślowy, a kiedy wrócił, wiedziałem już dokąd się udać. Żwawo, jak na umierającego, skierowałem się do jedynej w tej okolicy czarnej stokrotki...Która w zasadzie była granatowa. Jakaż była moja wściekłość, gdy już miałem sięgnąć zębami po kwiatuszek, a przede mną człapnęła wielka, pokryta czarną plamioną łuską łapa!
-Niech Cię szlag, gadzino!-warknąłem i rzuciłem się lizardowi do gardła. To ta cholera cały czas za nami lazła! Szpieg, czy co!?
W każdym razie adrenalina robiła swoje. Bydlak po chwili leżał, charcząc z bólu w agonii a ja radośnie i beztrosko, po kontakcie z zielonymi pobratymcami i serdecznym przeproszeniu kwiatuszka jednym ruchem zerwałem kwiatostan-jeden z dwóch. Podzieliłem go na pół. Połowę polecono mi dokładnie przeżuć i połknąć (co nie należało do przyjemnych), drugą zaś zmiażdżyć i przycisnąć do rany. Ponieważ nie miałem czasu, owinąłem rękę z antidotum pnączem i ruszyłem w las w poszukiwaniu watah.
Na psa urok, po chwili zacząłem rzygać jak ostro narąbany. Z pretensją spojrzałem na drzewa. Nikt mnie nie ostrzegł!
Usłyszałem jednak tylko, że to normalne, że zaraz przejdzie i niczym się nie mam przejmować. Przewróciłem oczami i ponownie oddałem Matce Ziemi obiad. Chyba już cały...razem ze śniadaniem i wczorajszą kolacją, cholera.
Kiedy tylko się pozbierałem, ruszyłem dalej. W końcu zamyślony wpadłem na waderę w podobnym stanie psychicznym, acz biegnącą. Ani się nie obejrzałem, a leżałem na ziemi pod futrzastą istotą, którą z resztą od razu udało się rozpoznać.
-Aurora! Co tu robisz? Miałaś wrócić, głuptasie!-powiedziałem, wygrzebując się spod niej. No jak babcię kocham, kiedyś mnie zabije. Pomogłem jej się podnieść i mocno przytuliłem. Czyżby Phan w końcu kogoś polubił? No nie, niemożliwe!-Chodź do reszty. Znalazłem ten kwiat, już w porządku.-powiedziałem pospiesznie.
Po kilkunastu minutach poszukiwania antidotum zupełnie straciłem nadzieję. Kto by pomyślał, że władca roślin, ponad wiekowy, waleczny basior padnie przez kolec swego sprzymierzeńca? Żałosne.
I w tym momencie mnie olśniło. Osioł jestem, nie wilk!
Zmieniłem się w człowieka. Miałem wielką nadzieję, że trucizna rośliny zawierała jej cząsteczki. Uniosłem rękę nad raną, po chwili udało się wywabić jej część. Na następną niestety potrzebowałem odtrutki, ale zyskałem trochę czasu, no i przede wszystkim siły.
Znowu zmieniłem postać i przywarłem nosem do ziemi. Puściłem w okolicę impuls myślowy, a kiedy wrócił, wiedziałem już dokąd się udać. Żwawo, jak na umierającego, skierowałem się do jedynej w tej okolicy czarnej stokrotki...Która w zasadzie była granatowa. Jakaż była moja wściekłość, gdy już miałem sięgnąć zębami po kwiatuszek, a przede mną człapnęła wielka, pokryta czarną plamioną łuską łapa!
-Niech Cię szlag, gadzino!-warknąłem i rzuciłem się lizardowi do gardła. To ta cholera cały czas za nami lazła! Szpieg, czy co!?
W każdym razie adrenalina robiła swoje. Bydlak po chwili leżał, charcząc z bólu w agonii a ja radośnie i beztrosko, po kontakcie z zielonymi pobratymcami i serdecznym przeproszeniu kwiatuszka jednym ruchem zerwałem kwiatostan-jeden z dwóch. Podzieliłem go na pół. Połowę polecono mi dokładnie przeżuć i połknąć (co nie należało do przyjemnych), drugą zaś zmiażdżyć i przycisnąć do rany. Ponieważ nie miałem czasu, owinąłem rękę z antidotum pnączem i ruszyłem w las w poszukiwaniu watah.
Na psa urok, po chwili zacząłem rzygać jak ostro narąbany. Z pretensją spojrzałem na drzewa. Nikt mnie nie ostrzegł!
Usłyszałem jednak tylko, że to normalne, że zaraz przejdzie i niczym się nie mam przejmować. Przewróciłem oczami i ponownie oddałem Matce Ziemi obiad. Chyba już cały...razem ze śniadaniem i wczorajszą kolacją, cholera.
Kiedy tylko się pozbierałem, ruszyłem dalej. W końcu zamyślony wpadłem na waderę w podobnym stanie psychicznym, acz biegnącą. Ani się nie obejrzałem, a leżałem na ziemi pod futrzastą istotą, którą z resztą od razu udało się rozpoznać.
-Aurora! Co tu robisz? Miałaś wrócić, głuptasie!-powiedziałem, wygrzebując się spod niej. No jak babcię kocham, kiedyś mnie zabije. Pomogłem jej się podnieść i mocno przytuliłem. Czyżby Phan w końcu kogoś polubił? No nie, niemożliwe!-Chodź do reszty. Znalazłem ten kwiat, już w porządku.-powiedziałem pospiesznie.
(Wataha Wody.) Od Alastair'a.
Aoime po rozmowie z Aurorą usiadła koło mnie i szybko zasnęła. Ja sam nie mogłem spać. Może to przez ten nieustający smród Lizardów. Większość wilków w naszym 'obozie' już układała się do snu, albo spała jak zabita. Na nogach zostali tylko Brisinger, Mins i jakiś jeszcze chłopak.
- Odpocznijcie trochę. Ja wezmę wartę. - Powiedziałem do nich.
Mins i ten drugi kiwnęli głowami i odeszli, za to mój brat podszedł do mnie.
- Jesteś pewny.? Może posiedzę z Tobą.
- Nie ma takiej potrzeby. - Posłałem mu wymuszony uśmiech.
Połknął haczyk i odszedł. Oparłem się wygodniej o drzewo i obserwowałem czujnie otoczenie w między czasie nieumyślnie bawiąc się włosami śpiącej Alfy Mroku.
Po kilku minutach a może godzinach usłyszałem szelest i cichy plusk wody. Wiedziałem, że koło mnie usiadła Ao.
- Czemu nie śpisz.? - Spytałem szeptem aby nie budzić reszty wilków.
Nadal miałem przymknięte oczy.
- Było mi zimno. - Wychwyciłem w tym stwierdzeniu nutkę kłamstwa. - A kiedy zobaczyłam Ciebie siedzącego tutaj myślałam, że zasnąłeś tak.
Otworzyłem oczy i spojrzałem na jej piękną twarz.
- Potrzebowałem kontaktu z wodą.
Powierzchnia strumyka mimo nurtu nadal świeciła i uwydatniała runy.
- Brakuje Ci tego, prawda.? - Spytała z troską.
- Tak. - Odparłem znużonym głosem. - A to niestety niezbyt pomaga.
Przejechała palcem po jednym ze wzorów. Powierzchnia wody zafalowała i zaświeciła się mocniej.
- Piękne. - Stwierdziła z zachwytem po czym oparła głowę na moim gołym torsie.
* Następna osoba niech dopisze o przybyciu Effy. *
- Odpocznijcie trochę. Ja wezmę wartę. - Powiedziałem do nich.
Mins i ten drugi kiwnęli głowami i odeszli, za to mój brat podszedł do mnie.
- Jesteś pewny.? Może posiedzę z Tobą.
- Nie ma takiej potrzeby. - Posłałem mu wymuszony uśmiech.
Połknął haczyk i odszedł. Oparłem się wygodniej o drzewo i obserwowałem czujnie otoczenie w między czasie nieumyślnie bawiąc się włosami śpiącej Alfy Mroku.
***
Po kilku godzinach wstałem rozprostować kości. Dorzuciłem trochę drewna do dogasającego ogniska. Rzucało ono trochę światła na pobliskie drzewa tworząc niesamowite cienie. Obrzuciłem jeszcze jednym spojrzeniem obozowisko i podszedłem do strumyka. Szybko zrzuciłem koszulkę i usiadłem w najgłębszej części wody. Wyprostowałem nogi i oparłem się o kamień. Akurat woda ledwo pochłonęła moje nogi. Westchnąłem w myślach. Brakuje mi dużej ilości wody. To mnie powoli wykańcza. To tylko chwilowo mi pomoże. Przejechałem dłonią nad powierzchnią cieczy. Zalśniła delikatnym błękitem w odpowiedzi. Światło zaczęło ustępować tworząc zawiłe wzory i runy. Przymknąłem oczy i czerpałem z tego cenną energię.Po kilku minutach a może godzinach usłyszałem szelest i cichy plusk wody. Wiedziałem, że koło mnie usiadła Ao.
- Czemu nie śpisz.? - Spytałem szeptem aby nie budzić reszty wilków.
Nadal miałem przymknięte oczy.
- Było mi zimno. - Wychwyciłem w tym stwierdzeniu nutkę kłamstwa. - A kiedy zobaczyłam Ciebie siedzącego tutaj myślałam, że zasnąłeś tak.
Otworzyłem oczy i spojrzałem na jej piękną twarz.
- Potrzebowałem kontaktu z wodą.
Powierzchnia strumyka mimo nurtu nadal świeciła i uwydatniała runy.
- Brakuje Ci tego, prawda.? - Spytała z troską.
- Tak. - Odparłem znużonym głosem. - A to niestety niezbyt pomaga.
Przejechała palcem po jednym ze wzorów. Powierzchnia wody zafalowała i zaświeciła się mocniej.
- Piękne. - Stwierdziła z zachwytem po czym oparła głowę na moim gołym torsie.
* Następna osoba niech dopisze o przybyciu Effy. *
(Wataha Ognia.) Od Effy.
Byłam
w swojej jaskini jak z resztą zawsze. Właśnie miałam wyjść do pubu
napić się czegoś gdy nagle coś mnie zaczęło przenosić. W mgnieniu oka
stałam się niewidzialna, gdy już tam mnie przeniosło ku mojemu
zdziwienia wylądowałam na Olimpie z innymi wilkami. Co to zebranie
stada? Nie wiedziałam, że gdzieś w pobliżu są jakieś wilki i co więcej
niektóre były półnagie. Mimo wszystko poszłam za nimi lecz jednak nic
nie widziałam, ani nie słyszałam. Musiałam uważać żeby nikt na mnie nie
wpadł. W jednej chwili każdy zaczął się pchać i wylądowałam w jakimś
lesie. Każdy się rozbiegł jak przy zabawie w chowanego. Czy to o to
chodziło? Chodziłam po lesie, poszukując kogoś kto by mógł mi wyjaśnić o
co tu chodzi. Stałam się ponownie widoczna, nie chciałam zużywać więcej
energii niż było potrzebne. Całe to miejsce cuchnęło, nie wiem czy to
te wilki czy las. Odór zaczynał być coraz gorszy i nagle poczułam czyjś
zamach na mnie. Szybko się schyliłam i upadłam na ziemie. Moim oczom
ukazało się dziwne stworzenie... hybryda jaszczurki i człowieka.
Wiedziałam, że to nie był przypadek bo znowu chciał mnie pociąć. Zanim
jednak wykonał ruch, odcięłam mu głowę. Czy to był mieszkaniec tego
lasu? Niestety, nie mogłam się pokazywać. W całym lesie było pełno
pajączków, były takie urocze. Jeden wskoczył mi na ramie i zasnął,
musiał wyczuć mój zapach. Wzięłam go ze sobą. Za krzaków ujrzałam grupkę
wilków w ludzkich wcieleniach. Nie wyglądali groźnie, szczególnie ta co
śpi. Podeszłam do nich i stałam przed nimi. Musiałam zrobić efektowne
wejście. Podeszłam do najmarniej wyglądającej wilczycy. Położyłam ją na ziemię, przyduszając.
- Gadaj, kim jesteś! - zażądałam.
- Puszczaj mnie! - miotałyśmy się długo, w końcu ugryzła mnie w nadgarstek, dałam jej szansę i puściłam ją.
- Gadaj, kim jesteś! - zażądałam.
- Puszczaj mnie! - miotałyśmy się długo, w końcu ugryzła mnie w nadgarstek, dałam jej szansę i puściłam ją.
-Z jakiej watahy jesteś? - spytała wadera
-Jakby to powiedzieć, z żadnej. - odpowiedziałam.
<Ktoś?>
(Wataha Mroku) Od Aoime
- Można by spróbować znaleźć jakieś zwierzęta, bo na samych roślinach to my nie wyżyjemy. - zaproponowała.
Kiwnęłam głową i na jakiś niewidzialny znak zmieniłyśmy postać. Miałam lepszy węch i słuch, więc łatwiej było wyczuć wroga. Z drugiej strony, ten odór był odurzający i tęskniłam za naszym powietrzem. Trudno było wyłapać woń zwierzyny. W końcu wyłapałyśmy delikatny zapach jeleni. Ruszyłyśmy go szukać. Rozczarowałam się trochę widząc nie dorodnego jelenia pokrytego sierścią, a pokrytego łuskami, a i ten błysk w oku był inny.
- Atakujemy je? - spytała cicho.
- Raczej nie ma innego wyjścia, bo druga taka okazji może się nie powtórzyć. - odpowiedziałam.
- Która?
Rozejrzałam się między nimi i wybrałam tego na uboczu, wyglądał na słabego.
- Tamtą.
Czaiłyśmy się między drzewami, zmniejszając odległość, kiedy byłam naprawdę blisko, Dem okrążyła go i nakierowała na mnie, a ja skoczyłam na nie i rozszarpałam mu gardło. Zawlokłyśmy zwierza do obozu.
- Idziemy poszukać teraz jakiś owoców? - spytała.
- Sęk w tym, że nie wiem, czy owoce tutaj są jadalne. Nie znam się na roślinach. Myślę, że to nam starczy na chwilę obecną. Poza tym - ciągnęłam dalej - potrzebuję odpocząć.
Przytaknęła i usiadła obok mnie.
- Co teraz?
- Teraz? Zdaje mi się, że jakoś upieczemy mięso, prześpimy się i ruszamy dalej. - oznajmiłam.
Z lasu przyszedł Mins z jakimś gościem. Podobno był jego bratem. Pozwoliłam mu zostać, w grupie siła, jak to mówią. Rano pewnie i tak się rozdzielimy. Zostawiłam wszystkich przy ognisku, patrzyli się z głodem na przypiekające się mięso. Czułam Aurorę. Czemu się tu włóczy sama?
- Aurora. - zawołałam. - A gdzie masz swojego Romeo?
- Poszedł pół-żywy szukać jakiegoś zielska, które rzekomo ma mu uratować życie.
- Co? Dlaczego nie szukasz tego zioła razem z nim?
- Bo uciekł. Nie chciał mnie tam. - wyglądała na bezradną.
- Myszo... wylałam na nią trochę lodowatej wody ze strumienia. - Pobudka! On może tam gdzieś zdycha, a ty tu sobie leżysz!
- Nie zdycha. Gość jest ode mnie 108 lat starszy.
- Rób co chcesz. Ale ja bym ci radziła go szukać.
Jak się obejrzałam, już jej nie było. Miałam tylko nadzieję, że nic jej się nie stanie. Docierało coraz mniej słońca, a ja zaczynałam ziewać. Usiadłam skulona gdzieś obok Alexa i zwyczajnie odpłynęłam.
Kiwnęłam głową i na jakiś niewidzialny znak zmieniłyśmy postać. Miałam lepszy węch i słuch, więc łatwiej było wyczuć wroga. Z drugiej strony, ten odór był odurzający i tęskniłam za naszym powietrzem. Trudno było wyłapać woń zwierzyny. W końcu wyłapałyśmy delikatny zapach jeleni. Ruszyłyśmy go szukać. Rozczarowałam się trochę widząc nie dorodnego jelenia pokrytego sierścią, a pokrytego łuskami, a i ten błysk w oku był inny.
- Atakujemy je? - spytała cicho.
- Raczej nie ma innego wyjścia, bo druga taka okazji może się nie powtórzyć. - odpowiedziałam.
- Która?
Rozejrzałam się między nimi i wybrałam tego na uboczu, wyglądał na słabego.
- Tamtą.
Czaiłyśmy się między drzewami, zmniejszając odległość, kiedy byłam naprawdę blisko, Dem okrążyła go i nakierowała na mnie, a ja skoczyłam na nie i rozszarpałam mu gardło. Zawlokłyśmy zwierza do obozu.
- Idziemy poszukać teraz jakiś owoców? - spytała.
- Sęk w tym, że nie wiem, czy owoce tutaj są jadalne. Nie znam się na roślinach. Myślę, że to nam starczy na chwilę obecną. Poza tym - ciągnęłam dalej - potrzebuję odpocząć.
Przytaknęła i usiadła obok mnie.
- Co teraz?
- Teraz? Zdaje mi się, że jakoś upieczemy mięso, prześpimy się i ruszamy dalej. - oznajmiłam.
Z lasu przyszedł Mins z jakimś gościem. Podobno był jego bratem. Pozwoliłam mu zostać, w grupie siła, jak to mówią. Rano pewnie i tak się rozdzielimy. Zostawiłam wszystkich przy ognisku, patrzyli się z głodem na przypiekające się mięso. Czułam Aurorę. Czemu się tu włóczy sama?
- Aurora. - zawołałam. - A gdzie masz swojego Romeo?
- Poszedł pół-żywy szukać jakiegoś zielska, które rzekomo ma mu uratować życie.
- Co? Dlaczego nie szukasz tego zioła razem z nim?
- Bo uciekł. Nie chciał mnie tam. - wyglądała na bezradną.
- Myszo... wylałam na nią trochę lodowatej wody ze strumienia. - Pobudka! On może tam gdzieś zdycha, a ty tu sobie leżysz!
- Nie zdycha. Gość jest ode mnie 108 lat starszy.
- Rób co chcesz. Ale ja bym ci radziła go szukać.
Jak się obejrzałam, już jej nie było. Miałam tylko nadzieję, że nic jej się nie stanie. Docierało coraz mniej słońca, a ja zaczynałam ziewać. Usiadłam skulona gdzieś obok Alexa i zwyczajnie odpłynęłam.
poniedziałek, 18 listopada 2013
(Wataha Powietrza) Od Ortonisa
Siedziałem w swojej grocie gdy nagle mnie gdzieś teleportowało. Okazało
się,że bogowie chcą zabawić się naszym kosztem. Zeus palnął kilka mówek
po czym wszyscy się rozbiegli po jakiś lesie. Biegłem przez tą gęstwinę
gdy nagle rzuciła się na mnie grupa lizardów. Nie widziałem ile ich
dokładnie było ale miałem małe kłopoty. Nagle z krzaków wybiegł jakiś
chłopak z toporem. Pomógł mi się uporać z gadami po czym spytał
- Jak się nazywasz?
- Ortonis.
- Skądmasz ten amulet? spytał znowu
- Od ojca. Dał mi go tuż przed swoją śmiercią. A ty jak się nazywasz?
- Mins.....A miałeś ty może brata
- Tak a co dziwniejsze nazywał się tak jak ty.
- Hmm wygląda na to,że możemy być braćmi ale sprawdzimy to.
Utworzył kule mroku i posłał ją na mnie Leciała zygzakiem a metr ode mnie poleciała w górę i uderzyła z powietrza. Wiedziałem jak kula poleci więc odskoczyłem i ją unieszkodliwiłem
- Wciąż ten sam styl walki? spytałem
- Trochę go zmieniłem.
- Ciekawe...
- Styl walki? spytał
- Nie
- To co?
- To,że od razu cie nie poznałem....bracie
Nic nie powiedział tylko podszedł i uściskał mnie
- Choć..przedstawię cię mojej alfie
- Okej
- Ale najpierw muszę nazbierać drewna na opał
- Pomogę ci.
We dwóch szybko uzbieraliśmy dużą ilość drewna. Gdy przyszedłem do obozu dziewczyna która zdawała się być alfą była trochę zdziwiona.
- Kto to? spytała
- Nie uwierzysz ale to mój brat.
- Ortonis jestem-wtrąciłem się
- Miło mi-powiedziała
- Jak ci na imię? spytałem
- Aoime. - odpowiedziała.
- Jak się nazywasz?
- Ortonis.
- Skądmasz ten amulet? spytał znowu
- Od ojca. Dał mi go tuż przed swoją śmiercią. A ty jak się nazywasz?
- Mins.....A miałeś ty może brata
- Tak a co dziwniejsze nazywał się tak jak ty.
- Hmm wygląda na to,że możemy być braćmi ale sprawdzimy to.
Utworzył kule mroku i posłał ją na mnie Leciała zygzakiem a metr ode mnie poleciała w górę i uderzyła z powietrza. Wiedziałem jak kula poleci więc odskoczyłem i ją unieszkodliwiłem
- Wciąż ten sam styl walki? spytałem
- Trochę go zmieniłem.
- Ciekawe...
- Styl walki? spytał
- Nie
- To co?
- To,że od razu cie nie poznałem....bracie
Nic nie powiedział tylko podszedł i uściskał mnie
- Choć..przedstawię cię mojej alfie
- Okej
- Ale najpierw muszę nazbierać drewna na opał
- Pomogę ci.
We dwóch szybko uzbieraliśmy dużą ilość drewna. Gdy przyszedłem do obozu dziewczyna która zdawała się być alfą była trochę zdziwiona.
- Kto to? spytała
- Nie uwierzysz ale to mój brat.
- Ortonis jestem-wtrąciłem się
- Miło mi-powiedziała
- Jak ci na imię? spytałem
- Aoime. - odpowiedziała.
(Wataha Mroku) Od Minsa
Opatrzyłem ranę po czym Aoime wysłała
mnie i chłopaków abyśmy nazbierali drewna na opał. Chodząc po lesie
usłyszałem dźwięki walki. Okazało się,że jakiś wilk powietrza miał małe
kłopoty z dość sporą grupą lizardów. Co dziwniejsze miał bardzo podobny
sposób walki do mojego. Wyciągnąłem topór i ruszyłem z pomocą i już po
chwili było po wszystkim. Zauważyłem ,że facet miał taki sam amulet jak
ja.
- Jak się nazywasz? spytałem - Ortonis. - Skąd masz ten amulet? spytałem znowu. - Od ojca. Dał mi go tuż przed swoją śmiercią. A ty jak się nazywasz? - Mins.....A miałeś ty może brata? - Tak, a co dziwniejsze nazywał się tak jak ty. - Hmm wygląda na to,że możemy być braćmi, ale sprawdzimy to. Utworzyłem kule mroku i posłałem ją na Ortonisa. Leciała zygzakiem a metr od niego poleciała w górę i uderzyła z powietrza. Co dziwniejsze gościu wiedział gdzie i jak kula uderzy. - Wciąż ten sam styl walki? spytał - Trochę go zmieniłem. - Ciekawe... - Styl walki? spytałem - Nie. - To co? - To,że od razu cie nie poznałem....bracie Nic nie powiedziałem tylko podszedłem i uściskałem brata. - Chodź..przedstawię cię mojej alfie. - Okej. - Ale najpierw muszę nazbierać drewna na opał. - Pomogę ci. We dwóch szybko uzbieraliśmy dużą ilość drewna. Gdy przyszedłem do obozu Ao była nieco zdziwiona. - Kto to? spytała - Nie uwierzysz ale to mój brat. - Ortonis jestem-wtrącił się. - Miło mi-powiedziała. |
(Wataha Ziemi) Od Raisy
Dni mijały szybko. Zapoznałam się przez ten czas z wszystkimi członkami
watahy ziemi. Lato minęło, a jesień prawie zamieniła się na zimę.
Właśnie szłam spokojnie w postaci ludzkiej przez las. Ptaki śpiewały, wiatr rozwiewał liście po całej ścieżce.Nagle znikąd pojawił się portal przez który przeszłam. Przeniósł mnie na ...Olimp?!? O co tu chodzi? W miejscu zbierało się coraz więcej członków wszystkich watah z FY. Gdy wszyscy już tu się znaleźli Zeus zaczął trochę długą przemowę o jakiś chyba Lizardach z którymi musimy walczyć. Zaczęłam szukać wzrokiem Centurie i jej brata Sky. Ale nic. W końcu Zeus skończył swoje gadanie i przeszliśmy przez portal do jakiegoś lasu. Smród był niesamowity.
Skierowałam się głąb lasu. Smród był coraz gorszy, tak jakbym szła w centrum skąd on pochodzi. Jednak się pomyliłam, bo zza drzew wyszedł jakiś jaszczur o pomarańczowożółtych łuskach. Byłam bezbronna. On z mieczem w ręku a ja z czym? Znam tylko magie. Zanim zareagowałam on zadał mi już trochę obrażeń. Najgorzej bolesna była rana na ręce, udzie i policzku. Chwiejnie stojąc na noga zza drzew wyszedł niedźwiedź i rzucił się na Lizarda. Zaczęłam krzyczeć na całe gardło ze strachu. Powoli się wycofywałam patrząc jak niedźwiedź rozrywa jaszczura na strzępy. Ktoś na mnie wpadł co spowodowało że się przewróciłam i przekoziołkowałam kilka razy z tym kimś. Gdy przestałyśmy koziołkować zobaczyłam twarz Centus, która natychmiast zaczęła opatrywać moje rany. Coś zaczęła do mnie mówić ale nie docierało do mnie co. Patrząc się w oddal czułam jak opatruje mnie Centuria i słysząc jeszcze głosy walki niedźwiedzia z tym stworem. Nagle odgłosy walki umilkły i zza drzew wyszedł ten niedźwiedź zamieniając się w chłopaka. Przez chwile go nie kojarzyłam, ale gdy podszedł bliżej rozpoznałam go. To był brat Centurii, Sky.
- Te stwory smakują gorzej niż pachną i wyglądają. - powiedział wycierając twarz rękawem, a ja z Centurią zaczęłyśmy się śmiać.
Sky podszedł do swojej siostry i spytał się o mój stan. Po tym jak Centuria mnie opatrzyła i zabandażowała niektóre rany poszliśmy razem na jakiś najbliższy strumyk by napełnić bukłak Sky'a i Centurii które nie wiem skąd się nawet wzięły u nich. Napełnili je i akurat wtedy przypomniałam sobie o swoim mieczu. Na pech został w jaskini, ale gdy o nim pomyślałam nagle znalazł się w mojej ręce. Przecież ja nie jestem aż taka dobra w magii itd. No cóż, ale przynajmniej mam czym walczyć. Gdy zobaczyli miecz w mojej ręce którego dotąd nie miałam byli zszokowani, ale zaraz im przeszło. Coś tam szeptali do siebie po czym poszliśmy dalej. Po drodze było strasznie cicho ale i tak wciąż cuchnęło.
- Dziękuje wam że mnie uratowaliście. - powiedziałam.
- Nie ma za co. - powiedzieli w tym samym czasie co spowodowało że wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
Nagle przed nami stanęło z trzech Bazyliszków. Wyciągnęłam miecz i miałam atakować ale zatrzymał mnie Sky. Odepchnął mnie lekko do tylu i sam ruszył na to coś. Zabił jednego dość szybko, ale za nim zdążył zaatakować drugiego on zdążył zrobić mu ranę na brzuchu. Miecz zapłonął zielono-niebieskimi płomieniami jak i oczy. Bez namysłu ruszyłam na te stwory. Zamachnęłam się i obcięłam im głowy za pierwszym razem. Płomienie zniknęły a rodzeństwo patrzyli na mnie jak na ducha.
- Coś nie tak? - spytałam, patrząc raz to na Centurie a raz na Sky'a
<Sky,Centuria - co dalej ;>?
Właśnie szłam spokojnie w postaci ludzkiej przez las. Ptaki śpiewały, wiatr rozwiewał liście po całej ścieżce.Nagle znikąd pojawił się portal przez który przeszłam. Przeniósł mnie na ...Olimp?!? O co tu chodzi? W miejscu zbierało się coraz więcej członków wszystkich watah z FY. Gdy wszyscy już tu się znaleźli Zeus zaczął trochę długą przemowę o jakiś chyba Lizardach z którymi musimy walczyć. Zaczęłam szukać wzrokiem Centurie i jej brata Sky. Ale nic. W końcu Zeus skończył swoje gadanie i przeszliśmy przez portal do jakiegoś lasu. Smród był niesamowity.
Skierowałam się głąb lasu. Smród był coraz gorszy, tak jakbym szła w centrum skąd on pochodzi. Jednak się pomyliłam, bo zza drzew wyszedł jakiś jaszczur o pomarańczowożółtych łuskach. Byłam bezbronna. On z mieczem w ręku a ja z czym? Znam tylko magie. Zanim zareagowałam on zadał mi już trochę obrażeń. Najgorzej bolesna była rana na ręce, udzie i policzku. Chwiejnie stojąc na noga zza drzew wyszedł niedźwiedź i rzucił się na Lizarda. Zaczęłam krzyczeć na całe gardło ze strachu. Powoli się wycofywałam patrząc jak niedźwiedź rozrywa jaszczura na strzępy. Ktoś na mnie wpadł co spowodowało że się przewróciłam i przekoziołkowałam kilka razy z tym kimś. Gdy przestałyśmy koziołkować zobaczyłam twarz Centus, która natychmiast zaczęła opatrywać moje rany. Coś zaczęła do mnie mówić ale nie docierało do mnie co. Patrząc się w oddal czułam jak opatruje mnie Centuria i słysząc jeszcze głosy walki niedźwiedzia z tym stworem. Nagle odgłosy walki umilkły i zza drzew wyszedł ten niedźwiedź zamieniając się w chłopaka. Przez chwile go nie kojarzyłam, ale gdy podszedł bliżej rozpoznałam go. To był brat Centurii, Sky.
- Te stwory smakują gorzej niż pachną i wyglądają. - powiedział wycierając twarz rękawem, a ja z Centurią zaczęłyśmy się śmiać.
Sky podszedł do swojej siostry i spytał się o mój stan. Po tym jak Centuria mnie opatrzyła i zabandażowała niektóre rany poszliśmy razem na jakiś najbliższy strumyk by napełnić bukłak Sky'a i Centurii które nie wiem skąd się nawet wzięły u nich. Napełnili je i akurat wtedy przypomniałam sobie o swoim mieczu. Na pech został w jaskini, ale gdy o nim pomyślałam nagle znalazł się w mojej ręce. Przecież ja nie jestem aż taka dobra w magii itd. No cóż, ale przynajmniej mam czym walczyć. Gdy zobaczyli miecz w mojej ręce którego dotąd nie miałam byli zszokowani, ale zaraz im przeszło. Coś tam szeptali do siebie po czym poszliśmy dalej. Po drodze było strasznie cicho ale i tak wciąż cuchnęło.
- Dziękuje wam że mnie uratowaliście. - powiedziałam.
- Nie ma za co. - powiedzieli w tym samym czasie co spowodowało że wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
Nagle przed nami stanęło z trzech Bazyliszków. Wyciągnęłam miecz i miałam atakować ale zatrzymał mnie Sky. Odepchnął mnie lekko do tylu i sam ruszył na to coś. Zabił jednego dość szybko, ale za nim zdążył zaatakować drugiego on zdążył zrobić mu ranę na brzuchu. Miecz zapłonął zielono-niebieskimi płomieniami jak i oczy. Bez namysłu ruszyłam na te stwory. Zamachnęłam się i obcięłam im głowy za pierwszym razem. Płomienie zniknęły a rodzeństwo patrzyli na mnie jak na ducha.
- Coś nie tak? - spytałam, patrząc raz to na Centurie a raz na Sky'a
<Sky,Centuria - co dalej ;>?
(Wataha Ognia) Od Brisingera
-To co robimy?-spytał Alastair.
-A gdyby tak, założyć tu obóz? Zjecie coś, napijemy się, prześpimy i ruszamy dalej?-powiedziała Ao.
-Świetny pomysł.
Podczas gdy razem z Alexem zbieraliśmy drewno, zza drzewa wyłonił się Mins. Cały był zakrwawiony.
-No witam-rzucił na wstępie.
-Jezus Maria co Ci się stało?!-wykrzyknąłem.
-Nie pytaj.
Basior oderwał kawałek swojej koszuli i zamoczył w wodzie. Zaczął przykładać tkanie do rany.
-Brisinger miałbyś coś na to?
-Mam eliksir z mięty rdzawej.-odpowiedziałem
-Chodziło mi o bandaż.
-Aaa no to nie mam.
-A chociaż sznurek.
-To mam.
-Dawaj
Wyjąłem kawałek sznurka z kieszeni i rzuciłem Minsowi. Ten oderwał nowy kawałek tkaniny i wykonał prowizoryczny opatrunek.
-Noo to co robimy?-spytał basior mroku.
-Na pewno nie chcesz eliksiru?-zapytałem.
-Nie dzięki.-odpowiedział i poszedł.
Pewnie męczyły go moje ciągłe pytania. Uzbieraliśmy z bratem sporo drewna na ognisko. Zauważyłem że Demira znów się pojawiła. Polowała razem z Ao. Rozpaliłem ognisko, i z Alexem czekaliśmy w milczeniu na dziewczyny.
"Muszę odnaleść Love" pomyślałem.
-A gdyby tak, założyć tu obóz? Zjecie coś, napijemy się, prześpimy i ruszamy dalej?-powiedziała Ao.
-Świetny pomysł.
Podczas gdy razem z Alexem zbieraliśmy drewno, zza drzewa wyłonił się Mins. Cały był zakrwawiony.
-No witam-rzucił na wstępie.
-Jezus Maria co Ci się stało?!-wykrzyknąłem.
-Nie pytaj.
Basior oderwał kawałek swojej koszuli i zamoczył w wodzie. Zaczął przykładać tkanie do rany.
-Brisinger miałbyś coś na to?
-Mam eliksir z mięty rdzawej.-odpowiedziałem
-Chodziło mi o bandaż.
-Aaa no to nie mam.
-A chociaż sznurek.
-To mam.
-Dawaj
Wyjąłem kawałek sznurka z kieszeni i rzuciłem Minsowi. Ten oderwał nowy kawałek tkaniny i wykonał prowizoryczny opatrunek.
-Noo to co robimy?-spytał basior mroku.
-Na pewno nie chcesz eliksiru?-zapytałem.
-Nie dzięki.-odpowiedział i poszedł.
Pewnie męczyły go moje ciągłe pytania. Uzbieraliśmy z bratem sporo drewna na ognisko. Zauważyłem że Demira znów się pojawiła. Polowała razem z Ao. Rozpaliłem ognisko, i z Alexem czekaliśmy w milczeniu na dziewczyny.
"Muszę odnaleść Love" pomyślałem.
Effy - Wataha Ognia
Wilcza postać |
Ludzka postać |
Imię: Effy
Płeć: Wadera
Wiek: 18 lat
Stanowisko: Łowca
Żywioł: Ogień
Umiejętności Specjalne: Lewitacja, telekineza, niewidzialność, pirokineza, teleportacja, witakineza i audiokineza. Idealnie posługuje się jej czerwonym, długim toporem.
Charakter:Na początku traktuje cię uprzejmie, lecz z dystansem, z czasem jednak zaczyna cię pojmować niemal jak element otoczenia. Raz pozwolisz się jej polubić, a już nigdy się jej nie pozbędziesz. Uwielbia zawracać znajomym głowę głupotami, zadaje im dziwne pytania tylko po to, żeby zobaczyć reakcję, czasami wybucha śmiechem bez powodu, a czasem rozśmieszenie jej jest niemożliwe. Jest czasami zboczona czy zdzirowata, jak zwał tak zwał
Rodzina: Matka umarła po jej urodzeniu, ojciec ją zostawił.
Partner/Partnerka: Szuka, może kiedyś znajdzie.
Właściciel: kdawid51 (skype)
(Wataha Mroku) Od Aurory
Kiedy usłyszałam o zatrutym kolcu serce we mnie zamarło, poczułam jak chłód rozlewa mi się w żyłach zmieniając je w lodowe smużki. Wzdrygnęłam się i wszystko wróciło do normy.
- Czy to groźne..? - spytałam z nadzieją, że może nie jest to takie złe, ale gdy kiwnął głową umarła we mnie cała nadzieja.
- Padnę za sto dwadzieścia...sto dziewiętnaście minut, jeśli nie znajdę tego, co mi potrzebne - powiedział dziwnie obojętnie, jakby nie raz już miał z tym do czynienia, a przecież nie był medykiem, co on mógł wiedzieć o ziołolecznictwie?! Ja wiem że ma moce z tym związane ale czy to aby na...
Znowu kilka gałęzi za nami trzasnęło, najwidoczniej ktoś przedzierał się przez zarośla. Rzuciliśmy się do szybszego biegu i w końcu zgubiliśmy to Coś.
Phantom szukał tego czegoś przez jakieś trzydzieści minut i zdążył już zblednąć na tyle by zasłużyć na miano "blady jak niepomalowana ściana". W każdym razie zaczęłam dostrzegać, że coraz częściej się chwieje i trudno mu się poruszać. Z czułością i współczuciem spojrzałam na niego i pomyślałam, że może lepiej żeby się gdzieś położył a to ja pójdę szukać tej rośliny. On jednak właśnie się zatrzymał, położył mi ręce na ramionach, co mnie zaskoczyło i przemówił.
- Aurora, słuchaj...-powiedział i spojrzał mi w oczy -Idź do swojej watahy, zawiadomcie moją. Zdążę znaleźć tę roślinę, obiecuję, ale idź. Niech wiedzą, na wszelki wypadek. Dobrze? - starał się nawet uśmiechnąć czy coś aby mi się wydało, że naprawdę jest dobrze, ale taki cwaniaczek nie oszuka Aurory. Pokiwałam przecząco głową, nie będzie sam schorowany łaził po tym dziwnym lesie.
W chwili gdy chciałam słownie i kategorycznie mu odmówić, ten przewrócił oczami, przytulił mnie a potem pocałował w policzek. Miło było poczuć jego dotyk, ale szkoda, że tak krótko to trwało. Doszłam do siebie wtedy gdy jego ogon zniknął w zaroślach. Wściekła na siebie i na niego warknęłam i ruszyłam w stronę gdzie wilk zniknął. On perfidnie wykorzystał moją chwilę słabości i zwiał, to niedorzeczne.. w ogóle jak to się stało? Rozejrzałam się i odkryłam, że Phantom nie zostawiał śladów. Zapewne to sprawka jego czarów i tego, że nie chciał żebym za nim szła. Ale dlaczego? Przecież i tak jestem bezpieczniejsza tutaj z nim niż z watahą która pewnie walczy z jaszczurami. Zmieniłam się jednak w wilka i pośpieszyłam w stronę skąd dochodził niewyraźny zapach Aoime i członków jej watahy. Jednak jednocześnie czułam woń jaszczurów co sprawiało, że coraz bardziej bałam się o Phantoma. W końcu nie będzie umiał ani uciekać, ani bronić się. Odwróciłam głowę do tyłu myśląc o tym czy znalazł to zielsko czy nie, kiedy przede mną wyrosło drzewo, a ja z impetem w nie uderzyłam. Jęknęłam i zaczęłam rozmasowywać sobie obolały łeb. Wtedy zobaczyłam jakieś przedziwne stwory, niby to jeleniowate ale miało łuski które mieniły się wieloma barwami w przedzierającym się przez liście słońcu. Nie były zainteresowane zjedzeniem mnie, więc bardzo było to miłe. Nagle ruszyły do ucieczki a na jednego z nich wyskoczyła Aoime i... Demira? A co na tu robi? Biedak upadł i zarył w glebę. Jęknęłam coś w ich stronę ale najwidoczniej nie zauważyły półprzytomnej Gammy. Zawlokły gdzieś tego jelenia, a ja powoli wstając ruszyłam za śladem. Dotarłam do obozowiska wilków, rozpoznałam Minsa i Alexa. Gdzieś w oddali również siedział Brisinger, a także wiele innych wilków. Spuściłam łeb i podeszłam bliżej by położyć się i odespać to całe uderzenie. Jednak usłyszałam głos Ao.
- Aurora.. - Alfa wołała do mnie z daleka - A gdzie masz swojego Romeo?
- Poszedł pół żywy szukać jakiegoś zielska które rzekomo ma uratować mu życie.. - podsumowałam to szybko i sprawnie.
- Co..? - Alfa popatrzyła na mnie jak na obłąkaną - Dlaczego nie szukać tego zioła razem z nim?
- Bo uciekł - rozłożyłam łapy w geście kompletnej bezradności - Nie chciał mnie tam.
- Myszo.. - spojrzała na mnie, podeszła do strumienia i wylała na mnie sporą ilość wody - Pobudka! On może tam gdzieś zdycha a ty tu sobie leżysz..!
- Nie zdycha.. - skłamałam bo sama widziałam już go umierającego na jednej ze ścieżek - Gość jest ode mnie 108 lat starszy..
- Rób co chcesz.. - machnęła ręką i wróciła do rozmowy z Demirą - Ale ja bym ci radziła go poszukać - rzuciła na odchodne.
Rozmasowałam sobie łeb, na którym chyba mi wyrośnie spory guz i zaczęłam zastanawiać się nad tym co ona mówiła. Może faktycznie lepiej było wrócić? Wstałam i pobiegłam w las, znowu.
- Czy to groźne..? - spytałam z nadzieją, że może nie jest to takie złe, ale gdy kiwnął głową umarła we mnie cała nadzieja.
- Padnę za sto dwadzieścia...sto dziewiętnaście minut, jeśli nie znajdę tego, co mi potrzebne - powiedział dziwnie obojętnie, jakby nie raz już miał z tym do czynienia, a przecież nie był medykiem, co on mógł wiedzieć o ziołolecznictwie?! Ja wiem że ma moce z tym związane ale czy to aby na...
Znowu kilka gałęzi za nami trzasnęło, najwidoczniej ktoś przedzierał się przez zarośla. Rzuciliśmy się do szybszego biegu i w końcu zgubiliśmy to Coś.
Phantom szukał tego czegoś przez jakieś trzydzieści minut i zdążył już zblednąć na tyle by zasłużyć na miano "blady jak niepomalowana ściana". W każdym razie zaczęłam dostrzegać, że coraz częściej się chwieje i trudno mu się poruszać. Z czułością i współczuciem spojrzałam na niego i pomyślałam, że może lepiej żeby się gdzieś położył a to ja pójdę szukać tej rośliny. On jednak właśnie się zatrzymał, położył mi ręce na ramionach, co mnie zaskoczyło i przemówił.
- Aurora, słuchaj...-powiedział i spojrzał mi w oczy -Idź do swojej watahy, zawiadomcie moją. Zdążę znaleźć tę roślinę, obiecuję, ale idź. Niech wiedzą, na wszelki wypadek. Dobrze? - starał się nawet uśmiechnąć czy coś aby mi się wydało, że naprawdę jest dobrze, ale taki cwaniaczek nie oszuka Aurory. Pokiwałam przecząco głową, nie będzie sam schorowany łaził po tym dziwnym lesie.
W chwili gdy chciałam słownie i kategorycznie mu odmówić, ten przewrócił oczami, przytulił mnie a potem pocałował w policzek. Miło było poczuć jego dotyk, ale szkoda, że tak krótko to trwało. Doszłam do siebie wtedy gdy jego ogon zniknął w zaroślach. Wściekła na siebie i na niego warknęłam i ruszyłam w stronę gdzie wilk zniknął. On perfidnie wykorzystał moją chwilę słabości i zwiał, to niedorzeczne.. w ogóle jak to się stało? Rozejrzałam się i odkryłam, że Phantom nie zostawiał śladów. Zapewne to sprawka jego czarów i tego, że nie chciał żebym za nim szła. Ale dlaczego? Przecież i tak jestem bezpieczniejsza tutaj z nim niż z watahą która pewnie walczy z jaszczurami. Zmieniłam się jednak w wilka i pośpieszyłam w stronę skąd dochodził niewyraźny zapach Aoime i członków jej watahy. Jednak jednocześnie czułam woń jaszczurów co sprawiało, że coraz bardziej bałam się o Phantoma. W końcu nie będzie umiał ani uciekać, ani bronić się. Odwróciłam głowę do tyłu myśląc o tym czy znalazł to zielsko czy nie, kiedy przede mną wyrosło drzewo, a ja z impetem w nie uderzyłam. Jęknęłam i zaczęłam rozmasowywać sobie obolały łeb. Wtedy zobaczyłam jakieś przedziwne stwory, niby to jeleniowate ale miało łuski które mieniły się wieloma barwami w przedzierającym się przez liście słońcu. Nie były zainteresowane zjedzeniem mnie, więc bardzo było to miłe. Nagle ruszyły do ucieczki a na jednego z nich wyskoczyła Aoime i... Demira? A co na tu robi? Biedak upadł i zarył w glebę. Jęknęłam coś w ich stronę ale najwidoczniej nie zauważyły półprzytomnej Gammy. Zawlokły gdzieś tego jelenia, a ja powoli wstając ruszyłam za śladem. Dotarłam do obozowiska wilków, rozpoznałam Minsa i Alexa. Gdzieś w oddali również siedział Brisinger, a także wiele innych wilków. Spuściłam łeb i podeszłam bliżej by położyć się i odespać to całe uderzenie. Jednak usłyszałam głos Ao.
- Aurora.. - Alfa wołała do mnie z daleka - A gdzie masz swojego Romeo?
- Poszedł pół żywy szukać jakiegoś zielska które rzekomo ma uratować mu życie.. - podsumowałam to szybko i sprawnie.
- Co..? - Alfa popatrzyła na mnie jak na obłąkaną - Dlaczego nie szukać tego zioła razem z nim?
- Bo uciekł - rozłożyłam łapy w geście kompletnej bezradności - Nie chciał mnie tam.
- Myszo.. - spojrzała na mnie, podeszła do strumienia i wylała na mnie sporą ilość wody - Pobudka! On może tam gdzieś zdycha a ty tu sobie leżysz..!
- Nie zdycha.. - skłamałam bo sama widziałam już go umierającego na jednej ze ścieżek - Gość jest ode mnie 108 lat starszy..
- Rób co chcesz.. - machnęła ręką i wróciła do rozmowy z Demirą - Ale ja bym ci radziła go poszukać - rzuciła na odchodne.
Rozmasowałam sobie łeb, na którym chyba mi wyrośnie spory guz i zaczęłam zastanawiać się nad tym co ona mówiła. Może faktycznie lepiej było wrócić? Wstałam i pobiegłam w las, znowu.
(Wataha Mroku) Od Demiry
Zastałam całą trójkę przy wąskim strumyku. Woda wyglądała na pitną ale kto tam wie co w tym lesie jest dla nas dobre, a co nie.
- Ma ktoś ze sobą jakiś bukłak albo butelkę? - spytała Aoime
- No... Ja mam, ale z eliksirem z mięty rdzawej - odpowiedział jej wilk ognia
- To co robimy?
Alfa wyglądała jakby nad czymś intensywnie myślała aż w końcu się odezwała
- A gdyby tak, założyć tu obóz? Zjecie coś, napijemy się, prześpimy i ruszamy dalej? - zaproponowała
- Świetny pomysł - odpowiedział białowłosy chłopak
Siedziałam w krzakach obserwując jak zbierają materiały gdy moją uwagę przykuł Mins, który ruszył w ich stronę cały poraniony i zaczął rozmowę z tym ognistym. Nie lubiłam podsłuchiwać czego raczej wiele osób się po mnie nie spodziewało więc skupiłam się na tym co robiła pozostała dwójka. W końcu Mins gdzieś sobie poszedł, a ja w końcu zdecydowałam się wyjść z krzaków.
- Zostaniesz z nami? - zaproponowała Aoime
- Pewnie - ucieszyła się.
Ostatnio byłam zmienna niczym kobieta w ciąży ale czasem to niezdecydowanie sprawiało, że udawało mi się przetrwać i chyba tym razem będzie tak samo.
- A więc chodź, pozbieramy trochę materiałów na obóz - i weszłyśmy w las
- Czego potrzebujemy? - spytałam
- Jedzenia, chłopaki załatwią drewno i takie tam
- Można by spróbować znaleźć jakieś zwierzęta bo na samych roślinach to my nie wyżyjemy - zaproponowałam
Moja towarzyszka pokiwała głową i obie zmieniłyśmy się w wilki. Teraz czułam, że ten jaszczurzy odór jest tak naprawdę wszędzie ale o słabszej intensywności przez co trudno było wyczuć zapach innych stworzeń ale po krótkim czasie złapałyśmy trop jakiś zwierząt. Zapach był prawie taki jak u jeleni ale jednak nie identyczny. W nadziei, że to coś do czego należy ten zapach jest jadalne ruszyłyśmy by znaleźć jego źródło i natknęłyśmy się na zwierzynę nie mniej dziwaczną niż tutejsi mieszkańcy. Były to jeleniowate hybrydy tak jak podejrzewałam. Zamiast sierści miały łuski w najróżniejszych odcieniach, a oczy jakby od jakiejś jaszczurki.
- Atakujemy je? - spytałam ściszonym głosem
- Raczej nie ma innego wyjścia bo druga taka okazja może się nie powtórzyć
- Którą?
- Tamtą – skinęła głową w stronę pasącego i najwyraźniej lekko podstarzałego osobnika
Zaczęłyśmy przemykać cicho miedzy drzewami by podejść bliżej i kiedy alfa zatrzymała się w odległości kilku metrów od zwierzęcia ja okrążyłam cicho stworzenie by móc zagonić je do wadery. Tradycyjne polowanie wydawało mi się dużo ciekawsze niż polowanie z użyciem magii bo niema nic lepszego niż pogoń za jeleniem, a potem ta radość spowodowana udanymi łowami lub zawiedzenie gdy wrócimy bez zdobyczy. Zaczaiłam się i wystrzeliłam z mojej kryjówki płosząc całe stado i wedle planu zaganiając upatrzonego osobnika w stronę Aoime, która skoczyła jej do gardła i swoim ciężarem powalając biedaczysko na ziemi. Łuski nie okazały się znowu tak trudną przeszkoda więc zabicie go odbyło się szybko i sprawnie. Usiadłam by odsapnąć, a potem razem zawlokłyśmy jelenio-podobne coś nad strumyk gdzie mieliśmy zrobić obozowisko.
- Idziemy poszukać teraz jakiś owoców? - spytałam patrząc na dziewczynę
<Aoime idziemy szukać czy nie?>
- Ma ktoś ze sobą jakiś bukłak albo butelkę? - spytała Aoime
- No... Ja mam, ale z eliksirem z mięty rdzawej - odpowiedział jej wilk ognia
- To co robimy?
Alfa wyglądała jakby nad czymś intensywnie myślała aż w końcu się odezwała
- A gdyby tak, założyć tu obóz? Zjecie coś, napijemy się, prześpimy i ruszamy dalej? - zaproponowała
- Świetny pomysł - odpowiedział białowłosy chłopak
Siedziałam w krzakach obserwując jak zbierają materiały gdy moją uwagę przykuł Mins, który ruszył w ich stronę cały poraniony i zaczął rozmowę z tym ognistym. Nie lubiłam podsłuchiwać czego raczej wiele osób się po mnie nie spodziewało więc skupiłam się na tym co robiła pozostała dwójka. W końcu Mins gdzieś sobie poszedł, a ja w końcu zdecydowałam się wyjść z krzaków.
- Zostaniesz z nami? - zaproponowała Aoime
- Pewnie - ucieszyła się.
Ostatnio byłam zmienna niczym kobieta w ciąży ale czasem to niezdecydowanie sprawiało, że udawało mi się przetrwać i chyba tym razem będzie tak samo.
- A więc chodź, pozbieramy trochę materiałów na obóz - i weszłyśmy w las
- Czego potrzebujemy? - spytałam
- Jedzenia, chłopaki załatwią drewno i takie tam
- Można by spróbować znaleźć jakieś zwierzęta bo na samych roślinach to my nie wyżyjemy - zaproponowałam
Moja towarzyszka pokiwała głową i obie zmieniłyśmy się w wilki. Teraz czułam, że ten jaszczurzy odór jest tak naprawdę wszędzie ale o słabszej intensywności przez co trudno było wyczuć zapach innych stworzeń ale po krótkim czasie złapałyśmy trop jakiś zwierząt. Zapach był prawie taki jak u jeleni ale jednak nie identyczny. W nadziei, że to coś do czego należy ten zapach jest jadalne ruszyłyśmy by znaleźć jego źródło i natknęłyśmy się na zwierzynę nie mniej dziwaczną niż tutejsi mieszkańcy. Były to jeleniowate hybrydy tak jak podejrzewałam. Zamiast sierści miały łuski w najróżniejszych odcieniach, a oczy jakby od jakiejś jaszczurki.
- Atakujemy je? - spytałam ściszonym głosem
- Raczej nie ma innego wyjścia bo druga taka okazja może się nie powtórzyć
- Którą?
- Tamtą – skinęła głową w stronę pasącego i najwyraźniej lekko podstarzałego osobnika
Zaczęłyśmy przemykać cicho miedzy drzewami by podejść bliżej i kiedy alfa zatrzymała się w odległości kilku metrów od zwierzęcia ja okrążyłam cicho stworzenie by móc zagonić je do wadery. Tradycyjne polowanie wydawało mi się dużo ciekawsze niż polowanie z użyciem magii bo niema nic lepszego niż pogoń za jeleniem, a potem ta radość spowodowana udanymi łowami lub zawiedzenie gdy wrócimy bez zdobyczy. Zaczaiłam się i wystrzeliłam z mojej kryjówki płosząc całe stado i wedle planu zaganiając upatrzonego osobnika w stronę Aoime, która skoczyła jej do gardła i swoim ciężarem powalając biedaczysko na ziemi. Łuski nie okazały się znowu tak trudną przeszkoda więc zabicie go odbyło się szybko i sprawnie. Usiadłam by odsapnąć, a potem razem zawlokłyśmy jelenio-podobne coś nad strumyk gdzie mieliśmy zrobić obozowisko.
- Idziemy poszukać teraz jakiś owoców? - spytałam patrząc na dziewczynę
<Aoime idziemy szukać czy nie?>
niedziela, 17 listopada 2013
(Wataha Ziemi) Od Phantoma
Rozejrzałem się uważnie po okolicy, ręka bolała mnie niemiłosiernie. Wyjąłem cierń i przyjrzałem mu się. Zbladłem momentalnie...
-Chodź.-złapałem Aurorę za rękę i pociągnąłem w las.-Mam jakieś dwie godziny.
-Dwie godziny...na co?-spytała, spoglądając na mnie.
-Na znalezienie tu roślin leczniczych. Ten kolec zawierał truciznę.-oczy zrobiły się jej wielkie jak talerze, z resztą nie bez powodu. Natomiast ja, zamiast przejąć się niebezpieczeństwem pomyślałem sobie tylko, że w sumie to urocza dziewczyna.
-Czy to groźne...?-zapytała. Przytaknąłem, rozglądając się i kontaktując z pobliską florą.
-Padnę za sto dwadzieścia...sto dziewiętnaście minut, jeśli nie znajdę tego, co mi potrzebne.-znów usłyszeliśmy szelest i kroki, przyspieszyłem. Nie było czasu walczyć, cholera.
Po pół godziny marszu zgubiliśmy to coś, czymkolwiek było. Zdążyłem już zblednąć.
-Aurora, słuchaj...-powiedziałem, położyłem dłonie na jej ramionach i spojrzałem w jej oczy.-Idź do swojej watahy, zawiadomcie moją. Zdążę znaleźć tę roślinę, obiecuję, ale idź. Niech wiedzą, na wszelki wypadek. Dobrze?-pokiwała przecząco głową. I na to znalazłem już sposób.
Przewróciłem oczami, przytuliłem waderę i pocałowałem w policzek, po czym przybrałem wilczą postać i wbiegłem w zarośla. Nie chciałem jej za sobą ciągnąć, niech wraca, póki jest cała i zdrowa. Poradzi sobie, ja to wiem. A jeśli nie, to otoczenie mi to powie. Plotki szybko się rozchodzą, nawet wśród "głupich krzaczków".
Usłyszałem szelest.
<Aurora? <3 >
-Chodź.-złapałem Aurorę za rękę i pociągnąłem w las.-Mam jakieś dwie godziny.
-Dwie godziny...na co?-spytała, spoglądając na mnie.
-Na znalezienie tu roślin leczniczych. Ten kolec zawierał truciznę.-oczy zrobiły się jej wielkie jak talerze, z resztą nie bez powodu. Natomiast ja, zamiast przejąć się niebezpieczeństwem pomyślałem sobie tylko, że w sumie to urocza dziewczyna.
-Czy to groźne...?-zapytała. Przytaknąłem, rozglądając się i kontaktując z pobliską florą.
-Padnę za sto dwadzieścia...sto dziewiętnaście minut, jeśli nie znajdę tego, co mi potrzebne.-znów usłyszeliśmy szelest i kroki, przyspieszyłem. Nie było czasu walczyć, cholera.
Po pół godziny marszu zgubiliśmy to coś, czymkolwiek było. Zdążyłem już zblednąć.
-Aurora, słuchaj...-powiedziałem, położyłem dłonie na jej ramionach i spojrzałem w jej oczy.-Idź do swojej watahy, zawiadomcie moją. Zdążę znaleźć tę roślinę, obiecuję, ale idź. Niech wiedzą, na wszelki wypadek. Dobrze?-pokiwała przecząco głową. I na to znalazłem już sposób.
Przewróciłem oczami, przytuliłem waderę i pocałowałem w policzek, po czym przybrałem wilczą postać i wbiegłem w zarośla. Nie chciałem jej za sobą ciągnąć, niech wraca, póki jest cała i zdrowa. Poradzi sobie, ja to wiem. A jeśli nie, to otoczenie mi to powie. Plotki szybko się rozchodzą, nawet wśród "głupich krzaczków".
Usłyszałem szelest.
<Aurora? <3 >
(Wataha Mroku) Od Aoime
- Po raz kolejny przeceniłam swoje możliwości i podjęłam się walki z
kimś z kim miałam nikłe szanse wygrać i znów wyzionęłam ducha podczas
potyczki – odparłam w zamyśleniu wkładając sztylet, którym przed chwilą
pozbawiłam życia człeko podobną hybrydę – Ci z Olimpu naprawdę coś do
mnie mają bo zaproponowali mi ”prace” polegającą na pomocy bogom czyli
bycie na ich posyłki i tym podobne.
- Więc jak to możliwe że jesteś tutaj? – spytałam.
- Nie wiem, właśnie miałam lecieć coś załatwić dla Afrodyty, która
ostatnio często korzysta z moich usług gdy przeniosłam się tutaj, a
potem spotkałam Ciebie.
- No dobrze to może porozmawiamy potem bo na razie toczymy walkę o
nasze tereny. - poszłam w stronę chłopaków.
- Aoime, ktoś Cię zranił.? – zapytał Brisinger.
- Tak… Ale to tylko drobnostka.
- Pozwól, że ja to ocenię.
Chwycił moją rękę, nawet nie zdążyłam zaprotestować.
- Oho… Ładna rana. – stwierdził
- Nie jest chyba aż tak źle.
- Ty się słyszysz? Ona ma z 20 cm! Nie ruszaj się. - dotknął dłonią mojej rany, a ja czułam wspaniałe ciepło, które wypełniało moją skórę, a potem zniknęła.
- Dzięki. - wykrztusiłam.
- Ruszamy dalej? – Spytał Alex.
- Tak. – odparłam.
Póki co, robiło się ciemno, a im burczało w brzuchach, poza tym, byłam strasznie zmęczona. Trzeba nam było odpoczynku, a może nawet i snu.
- A tej co? - spytał basior ogina.
- Woli samotność.
Mruknął coś i poszliśmy dalej, cały ekosystem tego miejsca wprawiał mnie w zachwyt. Roślinność, która tutaj była... Niespotykana nigdzie indziej. Nie miałam jednak dużo czasu na podziwianie. Brisinger co rusz zrywał jakieś zielsko i pchał do torby. Zaszliśmy nad niewielki strumyk. Wprawdzie nie miałam pewności, że woda jest zdatna do picia, ale nawet ta zdaje się do picia.
- Ma ktoś ze sobą jakiś bukłak albo butelkę? - spytałam.
- No... Ja mam, ale z eliksirem z mięty rdzawej.
- To co robimy?
Myśl, Ao, myśl. W co jeszcze można nabrać wody?
- A gdyby tak, założyć tu obóz? Zjecie coś, napijemy się, prześpimy i ruszamy dalej? - zaproponowałam.
- Świetny pomysł. - odpowiedział Alex.
W zbieraniu materiałów przeszkodził nam Mins, który wpadł cały pokiereszowany, a potem dyskutował z Brisingerem. Nie przysłuchiwałam się rozmowie, cały czas myślałam, jak zebrać materiały. W końcu Mins gdzieś sobie poszedł, a z krzaków wyszła Demira.
- Zostaniesz z nami? - zaproponowałam jej.
- Pewnie. - ucieszyła się.
A więc chodź, pozbieramy trochę materiałów na obóz. - i weszłyśmy w las.
- Czego potrzebujemy? - spytała.
- Jedzenia, chłopaki załatwią drewno i takie tam.
<Demira, wilczku?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)