czwartek, 21 listopada 2013

(Wataha Mroku) Od Aoime

Obudziłam się gwałtownie, dopiero po chwili rejestrując, co się stało. Usłyszałam po raz drugi przeraźliwy syk i błyskawicznie wstałam. Rozejrzałam się nerwowo. Wszyscy spali, a Alexa nie było. Gdzie on sam łazi? Przeczesałam ręką włosy i poszłam przed siebie. Był prawdopodobnie środek nocy, niewielka ilość światła tu docierała. Nie widziałam gwiazd, ani księżyca. Nic. Tylko onyksowe niebo.
Podeszłam bliżej do strumienia. W najgłębszej części siedział Alex. Miał przymknięte oczy. Zdjęłam płaszcz i ubranie i zostałam w cienkiej koszulce i bieliźnie. Usiadłam obok niego. Woda była zaskakująco ciepła, co mnie zaskoczyło.
- Czemu nie śpisz? - szepnął, nie otwierając oczu.
-  Było mi zimno. - skłamałam. - A kiedy zobaczyłam Ciebie siedzącego tutaj, myślałam, że zasnąłeś.
Otworzył powieki i spojrzał na mnie. Skrzyżowaliśmy spojrzenia. Na moment w jego oczach rozbłysł lazurowy błysk.
- Potrzebowałem kontaktu z wodą.
Teraz zobaczyłam, że woda mimo tak silnego nurtu faluje we własnym rytmie i tworzy rozmaite magiczne wzory.
- Brakuje ci tego, prawda? - spytałam.
- Tak. A to niestety niezbyt pomaga. - wyczuwałam ból w jego głosie. Ja nie czułam się przywiązana do żadnej rzeczy, żywiołu, oprócz nocy. Wątpię, że komuś chce się bawić w zmianę rytmu dnia.
Musnęłam palcem powierzchnię wody, dotykając jednego ze wzorów. Powierzchnia zafalowała i zaświeciła mocniej.  T-to było cudowne.
- Piękne. - zachwyciłam się i oparłam głowę na jego torsie. Brakowało mi tego ciepła. Zamruczał, uniósł moją brodę tak, że znowu krzyżowaliśmy spojrzenia i pocałował mnie namiętnie. Jego ręce błądziły po moim ciele. Zyskałam na chwilę zdrowy rozsądek, czy my aby na pewno powinniśmy teraz? Nie miałam czasu przerwać, ponieważ ktoś głośno chrząknął. Odwróciłam głowę. Stał tam Brisinger.
- Nie chcę wam przeszkadzać w spędzaniu wolnego czasu, ale idę szukać Love.
Westchnęłam głośno. Alex pocałował mnie w czubek głowy, szepnął przepraszam i poszedł porozmawiać z bratem na osobności.
Wyszłam z wody i założyłam ubranie. Wróciłam do ognia. I nagle nie wiem z jakich odmętów, ale jakaś postać położyła mnie na plecy i zaczęła przyduszać.  Do jasnej cholery, byłam bezbronna.
- Gadaj, kim jesteś! - warknęła.
- Puszczaj mnie! - zażądałam. Zaczęłyśmy się miotać. W końcu ledwo co łapałam oddech, zatopiłam zęby w jej ręce. Pisnęła i odsunęła ją. Błyskawicznie cofnęłam się do tyłu i spojrzałam na tą postać. Tak jak myślałam, to była dziewczyna. Całkiem nijaka.
- Z jakiej watahy jesteś? - spytałam.
- Jakby to powiedzieć, z żadnej.
- Mów jaśniej.
- Nie należę do żadnej.
- Hm, albo grasz na naszych zasadach albo rzucę cię tam do dżungli. Wybieraj.
*Effy, come on!*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz