wtorek, 5 listopada 2013

(Wataha Mroku) Od Aoime

- Doprawdy...? - spytała zdziwiona. Cóż, niespodzianka, miła czy nie, niespodzianką pozostanie. - Swoją drogą, jak na byłą przywódczynię to była... dość nerwowa.
- Możliwe, że oszalała... - mruknęłam. - Nie zachowywała się normalnie od dłuższego czasu. - wyznałam.
- Zatem mówicie, że mogę sobie rządzić watahą... - nie udało jej się uśmiechnąć normalnie, ale ten maniakalny i obłąkany uśmiech był przeuroczy! - Zgoda... Ja bardzo chętnie.  Niezwykle.
- No dobrze. - powiedział Alastair. - To my już pójdziemy. - zwrócił się z moją stronę i posłał mi oszałamiający uśmiech.
- Dobra. - wzruszyła ramionami i poszła.
- My też powinniśmy pójść, prawda?
- Tak, chodźmy. - wziął mnie za rękę i poszliśmy w stronę centrum.
Lato powoli ustępowało jesieni, trawa żółkła, odleciały niektóre ptaki, a i większe kopytne pochowały się, trzeba przygotować się do zimy. Zaciągnęłam się powietrzem, by rozkoszować się ostatnimi chwilami lata. Chociaż równie mocno kochałam zimę, w lecie łatwiej było przetrwać.
Alastair położył mi palec na ustach i wskazał kogoś, kto jak porąbany ciskał mieczem w drzewo. Kiwnęłam głową i zaczęłam się skradać. I w sumie, byłam wilkiem w ludzkim przebraniu, to smutne.
Wspięłam się na palce, bo nie byłam dość wysoka, a musiałam mieć nad nim przewagę i dotknęłam go niedbałym ruchem, po czym coś głośno krzyknęłam. Upadł na ziemię i wypuścił miecz. Zwinnie go przejęłam i ostrze przyłożyłam mu do gardła.
- Trup. - powiedziałam i podałam mu rękę, żeby wstał. - Z taką postawą z łatwością dasz się zabić.
- Cóż, dopiero zaczynam moją przygodę z mieczem. - powiedział, a ja oddałam mu miecz.
- Może chciałbyś, żebym ci pomogła? W końcu jakieś wynagrodzenie za szkolenie Aidy ci się należy.
- Z chęcią przyjmę twoją propozycję. - uśmiechnął się.
- Przyjdź do mnie jutro o świcie, dobrze? Przy okazji zajmiesz się Aidą.
- Dobrze.
Zbierałam się do odwrotu, kiedy podszedł Mins.
- Aoime....-powiedział.
- Tak?
- Chciałem Ci tylko powiedzieć że.......że....
- Że co?
- Że odchodzę z watahy.
- Dlaczego?
- Posłuchaj. Przez 4 lata nie miałem nawet jednego wroga. No a teraz...aż trzech.
- To nie jest powód. - oznajmiłam.
- I tak tego nie zrozumiesz. Wieczorem mnie już nie będzie.
- Jak chcesz, jednak wolałabym, żebyś został.
- Nie. Nie mogę. A i nie mów Emily. - powiedział po czym odszedł.
Nie umiałam za nim biec, ani krzyczeć. Pożegnałam wszystkich i wróciłam do siebie. Dzisiaj po raz pierwszy siedzieliśmy razem przy ogniu i rozmawialiśmy. Brakowało mi Minsa, zachowałam się płytko. Zerwałam się z miejsca.
- Muszę kogoś znaleźć, niedługo wrócę. - oznajmiłam, chwyciłam płaszcz, buteleczkę z lekarstwem i wyszłam.
Miałam ogromnego farta, że żaden zwierz się na mnie nie rzucił. Gdzieś w oddali zauważyłam słaby blask ognia. Podeszłam bliżej, a przy ogniu siedział nie kto inny, jak Mins. Podeszłam powoli.
- Cześć, Mins. - przywitałam się niepewnie.
- Witaj. - odpowiedział, wpatrując się w ogień.
- Wiem, że pewnie takie słowa nic dla Ciebie nie znaczą, ale chciałam Cię przeprosić, za mnie i moją nieodpowiedzialność. Nie powinnam cię wtedy tam zostawiać, jestem za ciebie odpowiedzialna. Proszę. - wręczyłam mu buteleczkę z lekarstwem. - Wypij to. - wypił ciurkiem. - To chyba wszystko. - powiedziałam i odwróciłam się, żeby odejść
- Aoime, czekaj. - zatrzymał mnie.
<Mins?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz