środa, 20 listopada 2013

(Wataha Mroku) Od Demiry

- Sęk w tym, że nie wiem, czy owoce tutaj są jadalne. Nie znam się na roślinach. Myślę, że to nam starczy na chwilę obecną. Poza tym - ciągnęła dalej - potrzebuję odpocząć
Przytaknęłam i usiadłam obok niej.
- Co teraz?
- Teraz? Zdaje mi się, że jakoś upieczemy mięso, prześpimy się i ruszamy dalej. - oznajmiła
Z lasu przyszedł Mins z jakimś gościem. Ao pozwoliła mu zostać ale mam ciche przeczucia, że rano i tak większość pójdzie w swoją stronę, ale czy ja też? Wolałam zostawić tego typu myśli kiedy wreszcie odpocznę i będę mogła trzeźwo myśleć. Spojrzałam na zebrane wilki, a potem na mięso, które tak łakomie obserwowały. Nie czułam głodu ani pragnienie więc odwróciłam się w stronę lasu i zaczęłam drzemać. Przed moim kompletnym odpłynięciem dało się słyszeć rozmowę Aoime i Aurory. Nie miałam za dobrych kontaktów z gammą mroku i chociaż nie rozmawiałyśmy jeszcze osobiście to wiem o tym i ja, i ona. Szkoda… Ponoć jest miłą ale co ja tam mogę wiedzieć bo jedyne co wiem to tyle, że chciała przerobić mój ”pusty łeb” na bębenek. Na wspomnienie jej rozmowy z Charlie uśmiechnęłam się i wreszcie zapadłam w głęboki sen.
***
Obudziłam się i nie podnosząc łba do strzegłam, że na horyzoncie dopiero pojawia się słońce. Przynajmniej wschód słońca jest tu tak samo cudowny jak w Forever Young. Usłyszałam szepty więc cicho skierowałam głowę w stronę strumienia. Siedzieli w nim Aoime i ten z białymi włosami. Może nie wiedziałam zbyt wiele ale patrząc na nich można by stwierdzić, że pasowali do siebie. Nie chciałam im przeszkadzać więc czmychnęłam między drzewa i pierwszą osobą, o której pomyślałam był Aurox. Nasze kontakty od czasu opuszczenia watahy stały się o wiele bardziej zażyłe a teraz nawet nie wiedziałam gdzie jest. Odepchnęłam od siebie temat basiora ognia i weszłam głębiej w las. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do tego smrodu ale starałam się nie zwracać na niego uwagi dopóki nie stał się silniejszy i doprowadził mnie w miejsce gdzie wcześniej upolowałam z alfą mroku to jeleniowate coś. Była tam grupka Lizardów najwyraźniej o czymś dyskutująca. Ich rozmowa była prowadzona ściszonym głosem ale ich gwałtowne gesty sprawiały, że czułam niepokój. Podeszłam bliżej i zmieniając swoją postać na ludzką wyjęłam z pasa na pozór drewniany kijek o małej długości ale gdy tylko go wyjęłam rozłożył się i ukazał swoje prawdziwe oblicze solidnego łuku. Taki paten, który niedawno opracowałam. Wyciągnęłam z kołczanu na plecak strzałę i wycelowałam w głowę jednego z nim. Celnie strzała przebiła mu głowę na wylot i stwór od razu padł na ziemie. Reszta gwałtownie odwróciła się w moją stronę, a ja schowałam się za drzewem. Czułam, że są coraz bliżej chociaż ich kroki były bezszelestne. Wdrapałam się na drzewo ówcześnie łapiąc kilka kamieni do ręki i z góry rzuciłam nimi w głowy jaszczurów. Wykorzystując ich chwilowe ogłuszenie kilkoma zwinnymi ruchami poderżnęłam każdemu po kolei gardło. Krew z ich szyi trysnęła obficie, a ja na chwile straciłam kontakt z rzeczywistością i jedyną rzeczą, która się teraz liczyła była szkarłatna substancja czyli krew. Szybko się odsunęłam. Jeśli miałam skonsumować krew to na pewno nie ich. Wróciłam do obozowiska z kilkoma strużkami krwi na koszulce jednak na moje szczęście bez żadnych obrażeń i mimo iż na początku czułam się wypoczęta to i tak położyłam się w wilczej postaci na ziemi czekając aż wstaną inni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz