niedziela, 24 listopada 2013

(Wataha Mroku) od Akatsukiego

Siedziałem na skale przed jaskinią patrząc się w niebo. Było zachmurzone, ale nie żeby psuło mi to humor. Okolica dzięki temu wyglądała na bardziej mroczną, co w sumie było dosyć nastrojowe. Nagle z kieszeni wypadła mi paczka papierosów. Dawno w sumie nie paliłem, podniosłem ją i schowałem tam, gdzie była, lecz ta krótka czynność wytrąciła mnie z zamyślenia i sprawdziłem czy nie ma nikogo w pobliżu, a wtedy odkryłem, iż wbrew moim oczekiwaniom ktoś się kręcił, lecz powinienem nawiązać z tą osobą kontakt dopiero za parę minut. Westchnąłem ciężko, zastanawiając się czy warto czekać na tą osobę, czy nie lepiej przypadkiem nie fatygować się tak bardzo i nie wrócić do swojej groty.
Ale jednak... zostałem. nie wiem dlaczego, po prostu to zrobiłem.
 - Witaj - przywitała się wadera. Z wody.
 - Hej - odpowiedziałem uśmiechając się.
 - Masz papierosa? - Spytała.
 - Mam, proszę. - Moja ręka sięgnęła go kieszeni, skąd wyjąłem niedawno odnalezioną paczuszkę i wyjąłem jednego z opakowania, a następnie jej dałem.
Usiadła na szarej zimnej skale koło mnie.
 - To jak masz na imię? - Zapytałem.
 - Blair, a ty? - Odparła.
 - Akatsuki, masz piękne imię - przedstawiłem się, a następnie skomentowałem jej wcześniejszą odpowiedź.
 - Dzięki - przez chwile się zarumieniła.
 - Jesteś spięta, może chcesz abym ci zrobił masaż? - Zaproponowałem z ledwie dostrzegalnym uśmiechem.
 - Czemu, nie - odpowiedziała.
Wstała ze skały i po chwili się na mnie rzuciła z gorącym pocałunkiem, a następnie razem przewróciliśmy się na trawę. Zaczęliśmy się miziać. Ona trzymała mnie za szyję, a ja ją za jej pośladki (miała niezłe sztuki) i zaczynałem wkładać jej ręce pod spódniczkę, a potem ruszyliśmy do mojej groty.
W tym samym momencie, jednak świat przewrócił się do góry nogami i.. bum.
Wsadzono nas na jakąś arenę w sam środek walki.
Rozrywka... Bogowie chcieli rozrywki. Ja im tej rozrywki dawać nie zamierzam.
 - Co teraz? - Spytała Blair.
 - Ja idę tam - wskazałem przeciwny kierunek do tego, gdzie skoncentrowała się największa liczba wilków. - Możesz iść ze mną.
 - Nie wygląda na bezpieczny - powiedziała.
 - Nie wygląda - potwierdziłem. - Ale skoro musimy dopaść ich wszystkich to zacznę się pozbywać wrogów tam, gdzie będzie ich najwięcej.
 - Ja... Ja chyba sobie daruję - powiedziała z wahaniem.
 - Jak chcesz - odparłem. - Do zobaczenia później.
Ruszyłem w głąb dżungli. Pokonałem kilka kilometrów, nim natrafiłem na pierwszego wroga. Przyznam, iż mnie zaskoczył, ponieważ byłem dość zamyślony.
Uskoczyłem mijając się o włos ze śmiercią, a potem wydobyłem z innego wymiaru miecz. Zaatakowałem. Było już po wszystkim. Ostatecznie westchnąłem:
 - Chyba nie powinienem odkładać tego miecza tak szybko.
Musiałem przetrwać. Potrzebowałem schronienia na noc. Wody i jedzenia.
Zacząłem niespiesznie biec. Zacznę od znalezienia zdatnej do wypicia wody, a tak zbuduję kryjówkę. Jedzenie... Zawsze mogę przetrwać parę dni bez niego.
Wędrowałem dość długo i byłem dosyć znużony tym. Nagle przede mną rozległ się wystrzał. I zdałem sobie sprawę, że kompletnie nie zauważyłem wroga pięć metrów przede mną. Naprawdę muszę się ocknąć.
 - Idioto. Uważaj! Zawadzasz mi! - Usłyszałem.
 - Też miło mi cię widzieć Meyrin - odparłem. - Jesteś sama?
 - Sama - odparłam. - Ale możesz się dołączyć. Zawsze przyda się ktoś kto będzie chronił moje tyły. Wiesz, gdzie jest Aoime?
 - Widziałem ją - przyznałem. - Ale tylko na początku.
 - Ja ją kilka razy minęłam - przyznała. - Zajmowałam się biegiem poprzez te tereny, by jakoś ogarnąć źródła wody i bezpieczniejsze miejsca. Masz jakiś kawałek papieru?
Wyjąłem dwie pogięte karki formatu A4 z kieszeni. Przy okazji dorzuciłem jeszcze ołówek.
 - Nadadzą się? - Zapytałem. - I po co ci one?
Zaczęła wpatrywać się w nie intensywnie w pierwszą kartkę, a po chwili wzięła ołówek i wyrysowała jakąś mapkę. Na drugiej zrobiła identyczną.
 - Teren jest zamknięty- wyjaśniła. - Obleciałam, bądź obiegłam go całego wymijając większe skupiska wrogów. Chciałam dać jedną Aoime, ale trudno, pewnie i tak sobie poradzi dobrze. My natomiast możemy się udać do najbliższego źródła wody...
Wskazała punkt na mapie.
 - Tu jesteśmy my, a tutaj jest wodospad - wskazała inny. - Mamy około 16 kilometrów do niego przez bardziej zagrożone tereny, bądź możemy je ominąć - zakreśliła dosyć duży łuk - ale to będzie 34 kilometry. Co się zupełnie nie opłaca.
 - Czyli krótsza droga - podsumowałem.
 - Bliżej po drodze będzie jeszcze jedno źródło wody - dodała. - Ale nie będzie stałe sądząc po tamtejszym gruncie. Wytrwa najwyżej 3-5 dni, ale możemy się tam zatrzymać. Za 7 kilometrów powinniśmy na nie natrafić.
 - Im wcześniej wyruszymy tym lepiej - powiedziałem i poszedłem na południe.
Meyrin ruszyła za mną, wciąż czujnie lecz powoli się rozglądając.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz