niedziela, 17 listopada 2013

(Wataha Śiwatła) Od Matta

Wyłamałem z ściany jaskini kryształ który zacząłem obracać w dłoni. Nie chcący przelałem do niego troszkę mojej energii dzięki czemu kryształ zaczął mocno świecić. Zaczęła mnie boleć dłoń ale po chwili zorientowałem się że to kryształ. Rozgrzał się już tak mocno że go wypuściłem z dłoni. Oparzenie jak to oparzenie a że jestem ze światła troszkę się zregenerowałem. Przyjrzałem się kryształowi. Miał identyczny kształt jaki widnieje na rękojeści mojego szkieletu(kształt był wklęsły). Wyjąłem go a w drugą dłoń wziąłem ostrożnie kryształ. Gdy przyłożyłem kryształ do rękojeści szkieletu. Nagle jakby cały kryształ zamienił się w malutkie drobinki i wypełnił wklęsłość w rękojeści. Wtedy sztylet zamienił się w miecz. Troszkę dziwne ale w dodatku niesamowite.
Po spędzeniu czasu na nauce posługiwania się mieczem, co mi zajęło mało czasu bo kiedyś mnie uczono posługiwania się mieczem. Wróciłem do jaskini. Za nim doszedłem do swojej groty wszedłem w jakiś portal. Przeniósł mnie na Olimp, co było dosyć dziwne.
Każdy członek Forever był zdziwiony, bo nie wiedział po co nas bogowie tu przenieśli. Ale po chwili już wszystko wiedziałem. Mieliśmy walczyć o Forever z jakimiś Lizardami. Chyba bogom nie dość rozrywki... W której stronie nie będzie ani ducha żywego to ta druga wygrywa. Gdy zaczęła mnie przynudzać gadka Zeusa, porozglądałem się za Asivą. Nigdzie jej nie było. Ech...Po tym jak Zeus skończył gadać przenieśliśmy się do ciemnego ponurego lasu. W powietrzu unosił się ohydny zapach Lizardów. Każdy poszedł w swoją stronę jak i ja. Szedłem mrocznym lasem, a smród powodował że zbierało się na wymioty. Usłyszałem szelest. Pewnie jakiś Lizard lub Lizardy się kręcą. Nagle zza drzew wyskoczyły dwa zielone jaszczury. Wyjąłem miecz z pochwy i jednemu z nich odciąłem głowę. Jednak z drugim było trochę gorzej. Za każdym razem unikał ciosu. Choć pierwsze 'cięcie' obcięło mu rękę do łokcia na co zareagowało syknięciem i skoczył na mnie. Wbiłem mu miecz w sam środek klatki piersiowej po czym z bezwładnego ciała wyjąłem miecz i schowałem do pochwy. Poszedłem przed siebie.
Maszerowałem jakiś czas przez ten las szukając wyjścia, i nic. W oddali zobaczyłem sylwetkę podobną do Lizarda, więc zaatakowałem. Gdy zobaczyłem że ten niby Lizard zamienił się w postać człowieka, rozpoznałem że to Asiva.
- Wybacz wziąłem Ciebie za…- powiedziałem ale przerwała mi Asiva.
- Lizarda?
- No tak….
- Nie wiedziałam, że jestem aż tak podobna- powiedziała krzyżując ręce.
- Wybacz, może będzie nam raźniej jak będziemy walczyć we dwójkę? - zaproponowałem
- Czemu nie, ale teraz chodź.
Powiedziała i w wilka i zaczęła biec. Podążyłem jej śladem zamieniając się w wilka i po chwili biegliśmy koło siebie. Choć długo nie potrwał bo drogę zagrodził nam stwór o pomarańczowożółtych łuskach. Zamieniłem się w człowieka i odciąłem mu głowę. Gdy odwróciłem się w stronę Asivy była otoczona Lizardami. Zamieniła się w człowieka i wyjęła miecz. Skąd ona go ma? Nie ważne...Zdążyła zabić dwóch z sześciu, bo trzeci z nich ją złapał za ramiona. Szybko zaatakowałem jednego od tyłu. Teraz dwóch trzymało Asive a trzeci ściskał jej miecz w ręce i już chciał się zamachnąć, ale ja w porę odciąłem mu rękę. Dwóch pozostałych unieruchomiłem i dziewczyna wyśliznęła się z ich uścisków rzucając mi się na szyję. Przytuliłem ją.
- Nic ci nie jest? - spytałem szepcząc jej do ucha.
- Nie, wszystko w porządku.
- Na pewno?
- Tak. Nie zabijasz tych stworów?
- Uciekli już. - powiedziałem. - Dobrze że nic ci sie nie stalo. - powiedziałem, namiętnie ją całując.

<Asiva?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz