niedziela, 17 listopada 2013

(Wataha Ziemi) Od Phantoma

Rozejrzałem się uważnie po okolicy, ręka bolała mnie niemiłosiernie. Wyjąłem cierń i przyjrzałem mu się. Zbladłem momentalnie...
-Chodź.-złapałem Aurorę za rękę i pociągnąłem w las.-Mam jakieś dwie godziny.
-Dwie godziny...na co?-spytała, spoglądając na mnie.
-Na znalezienie tu roślin leczniczych. Ten kolec zawierał truciznę.-oczy zrobiły się jej wielkie jak talerze, z resztą nie bez powodu. Natomiast ja, zamiast przejąć się niebezpieczeństwem pomyślałem sobie tylko, że w sumie to urocza dziewczyna.
-Czy to groźne...?-zapytała. Przytaknąłem, rozglądając się i kontaktując z pobliską florą.
-Padnę za sto dwadzieścia...sto dziewiętnaście minut, jeśli nie znajdę tego, co mi potrzebne.-znów usłyszeliśmy szelest i kroki, przyspieszyłem. Nie było czasu walczyć, cholera.
Po pół godziny marszu zgubiliśmy to coś, czymkolwiek było. Zdążyłem już zblednąć.
-Aurora, słuchaj...-powiedziałem, położyłem dłonie na jej ramionach i spojrzałem w jej oczy.-Idź do swojej watahy, zawiadomcie moją. Zdążę znaleźć tę roślinę, obiecuję, ale idź. Niech wiedzą, na wszelki wypadek. Dobrze?-pokiwała przecząco głową. I na to znalazłem już sposób.
Przewróciłem oczami, przytuliłem waderę i pocałowałem w policzek, po czym przybrałem wilczą postać i wbiegłem w zarośla. Nie chciałem jej za sobą ciągnąć, niech wraca, póki jest cała i zdrowa. Poradzi sobie, ja to wiem. A jeśli nie, to otoczenie mi to powie. Plotki szybko się rozchodzą, nawet wśród "głupich krzaczków".
Usłyszałem szelest.
<Aurora? <3 > 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz