Obudziłam się i zobaczyłam promienie słońca wpadające do mojej groty. Na zewnątrz nie było już grud śniegu, tylko wystawały gdzieniegdzie źdźbła trawy. Wstałam i przeciągnęłam się. Wyszłam z jaskini uśmiechnięta po czym wzleciałam w powietrze. Było ono świeże i trochę chłodne. Poleciałam na Górę Huraganu. Kiedy dotarłam do celu usiadłam na klifie. Było widać stąd całe FY, całe oprócz terenów watahy burzy. Nigdy tam nie byłam i bardzo chciałam zobaczyć te tereny. Wzbiłam się więc w powietrze i ruszyłam. Tereny tej watahy były daleko od terenów mojej, więc leciałam kilka godzin. Co jakiś czas zatrzymywałam się na krótki odpoczynek. Zatrzymałam się akurat przy Wodospadzie Żywiołów. Woda w nim lekko kołysała się obudzona po tygodniach zimy. Napiłam się i ruszyłam do dalszej wędrówki. Moim następnym przystankiem stały się tereny mroku. Szukałam miejsca gdzie nie było wilków z tej watahy. Zniżyłam lot i usiadłam na chwilę by odsapnąć. Zamknęłam na chwilę oczy i otworzyłam je. Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Schyliłam się żeby mnie nie zauważył. Niestety kiedy się schylałam poruszyła liście. Usłyszał je i spojrzał na mnie. Był to czarny basior.
-Co robisz na terenach mroku? Jesteś z powietrza.-powiedział
-Zgadza się, jestem z powietrza. Lecę zobaczyć tereny burzy i przelatywałam akurat nad mrokiem-odpowiedziałam trochę przestraszona.
-Lepiej żeby Aoime cię nie zobaczyła, a tak wogle jestem Mins a ty?-zapytał
-Jestem Agnes, ale mówią na mnie Kalahari.-powiedziałam
-Dobrze, to leć już-powiedział i poszedł.
-Dobrze-odpowiedziałam i sama nie wiem czy mnie usłyszał.
Wstałam i wzbiłam się w powietrze. Leciałam kilka minut, aż w końcu dotarłam do celu. Kiedy je zobaczyłam byłam zachwycona. Weszłam do jakiejś puszczy. Roiło się tam od zwierzyny. Byłam głodna, ale nie wiedziałam czy mogę tu polować. Zauważyłam zająca. Od razu na jego widok odezwał się mój instynkt drapieżcy. Zaczęłam za nim pogoń. Kiedy go w końcu dogoniłam wbiłam w niego zęby. Po kilku minutach po zającu nie było śladu. Położyłam się po sytym posiłku. Usłyszałam czyjeś kroki, pewnie kogoś z burzy, ale nie przejęłam się nimi zbytnio nie wiem czemu. Nagle zobaczyłam ostrza za krzakami. Wystraszyłam się i w pół minuty stanęłam dęba. Zza krzaków wyszedł czary basior.
Patrzyłam na niego wielkimi, wystraszonymi oczami. Słyszeć dało się mój szybki oddech. Basior spojrzał na mnie.
-Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy-powiedział
-Jak mam się ciebie nie bać skoro nagle za krzakami pojawiają się wielkie ostrza?-zapytałam wystraszona
-Tak w ogóle jestem Dareth, a ty?-zapytał
-Ja jestem Agnes, ale mówią na mnie Kalahari.-powiedziałam już trochę mniej przerażona.
Dareth podszedł i podał mi łapę. Uścisnęłam ją i uśmiechnęłam się trochę.
-Lepiej już idź. Nie jest tu bezpiecznie dlatego chodzę z ostrzami-powiedział
-Dobrze-powiedziałam i wzbiłam się w powietrze.
Nie zdążyłam dolecieć na odpowiednią wysokość kiedy zawadziłam skrzydłem o gałąź. Skrzydło zaczepiło się i pociągnęło mnie w dół. Spadłam i próbowałam latać. Za każdym razem kiedy próbowałam lecieć skrzydło bolało coraz bardziej. W
pobliżu nie było nikogo kto mógłby mi pomóc. Pomyślałam że będę wołać o pomoc, może ktoś mnie usłyszy. Jednak po chwili pomysłu uznałam że to głupie. Wstałam i szłam. Skrzydło ciągnęło się za mną i zawadzało o kamienie.
Z każdym zawadzeniem można było usłyszeć mój głos. W końcu położyłam się. Leżałam i nudziłam się ze smutną miną.
Myślałam że to koniec kiedy zza krzaków wyszedł Dareth.
-Jak mnie znalazłeś-zapytałam i spojrzałam na niego
-Dzięki twojemu głosowi, słychać go w połowie puszczy.-powiedział
-A no tak... Hehhh-powiedziałam lekko wzdychając
<Dareth dokończ, nikt inny>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz