Przypatrywałam się dwójce dzieci - czarnowłosemu rodzeństwu. Siedzieli
na drewnianej huśtawce, kilkunastoletni chłopiec obejmował kilkuletnią
siostrę ramieniem i pokazywał starą książkę z obrazkami. Oboje się do
siebie uśmiechali. Był to miły widok, jednak coś nie dawało mi
spokoju... Jakieś uczucie nie dawało mi stwierdzić, ten obrazek jest
pełen miłości i szczęścia, dziecięcej niewinności. Nagle zauważyłam coś,
czego wcześniej nie widziałam - chłopiec co jakiś czas oglądał się ze
zdenerwowaniem w stronę prowizorycznego domu.
Już wiedziałam.
Chciałam zerwać się miejsca, uciekać stamtąd, odwrócić wzrok - po prostu
nie widzieć tego co miało nastąpić za kilkanaście sekund.
Nie mogłam.
Wszystko działo się teraz szybko. Wybuch. Ogień. Krzyki. Krew. Wszystko zlało się w jedną całość.
A mała dziewczynka stała zaciskając małe rączki na złotym zegarku. Z jej oczu płynęły łzy. Usta krzyczały...
Obudziły mnie rażące promienie słońca. Powoli otworzyłam oczy. Rozglądałam się szukając śladów płomieni i krwi.
Nic.
"To tylko sen..."
Koszmar. Wiedziałam co się stanie. Pamiętałam.
Już niemal zapomniałam o tym dniu. O dni, w którym straciłam wszystko.
Rodziców, dom, brata...
Został mi tylko ten głupi zegarek i miecz...
Miecz Gilberta.
"Gdzie on teraz może być?"
Odpędziłam nieprzyjemne myśli.
Patrzyłam w niebo. Na ptaki. Ich wspaniałe skrzydła, zakrzywione dzioby i jasne pióra...
"Mieć skrzydła i latać, chociaż jeden dzień..." - To zawsze było moim jedynym marzeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz