poniedziałek, 16 września 2013

(Wataha Burzy) Od Accil

Zapowiadał się kolejny zwykły dzień w Krainie Sztormowych Skał. Uniosłam się powiewnie i lekkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia pozostawiając za sobą resztę śpiących wilków. Pozostali byli na zewnątrz, większość w ludzkich postaciach.
Dwaj mężczyźni zdzierali właśnie skórę ze świeżo ubitego, potężnego łosia, młoda dziewczyna robiła pranie nad rzeką, a kolejna, starsza, zaszywała dziurę w materiale. Pozostali zajmowali się życiem towarzyskim, bawili ze szczeniakami, lub krzątali po okolicy.
Leniwie rozciągnęłam kości by dojść do rzeki, zwinnie wymijając przy tym plączące się pod nogami dzieci, szczeniaki i całą resztę obywateli. Moją uwagę przykuło niebo, które wyglądało na wkurzone, oraz chmury, które przyćmiewały słońce tak, że stawało się ono jedynie pastelową plamą nad horyzontem. " To źle wróży", mruknęłam pod nosem popijając zimną wodą. Na głównym dziedzińcu przed jaskinią zrobiło się tłoczno, bo łoś właśnie był gotowy. Szybko złapałam jedną część i oddaliłam się. Jako wilk burzy miałam umiejętność unoszenia się w powietrzu bez skrzydeł, więc dostanie się na jedną z wyższych gór w okolicy zajęło mi dwie minuty.
Gdy kończyłam pochłaniać moje śniadanie zwróciłam uwagę na mały kamień, który zaczął lekko podskakiwać. Zaniepokojona przełknęłam ostatni kęs i przyglądałam się jak po kolei dołączają do niego inne, większe i mniejsze skały. Zaczęłam odczuwać wibracje w podłożu, coraz mocniejsze. Ktoś z dołu krzyknął "trzęsienie ziemi!". Wszystkich ogarnęła panika. Po chwili usłyszałam trzask gleby i zobaczyłam jak z rozstąpionych ziem wyłaniają się czerwone objęcia samego szatana. Wrząca magma tryskała na lewo i prawo, pochłaniając wszystko, łącznie z wilkami i ludźmi. Kto mógł, ten wzniósł się w powietrze, jednak trzęsienia były tak silne, że uderzyłam brodą o gładką skałę na której się znajdowałam. Aż mnie zmroczyło, ale może to i lepiej.
Nagle poczułam się lekko, czułam że coś porwało mnie w górę. Nie mogłam określić czy jest to wynik mojego mocnego upadku, czy ktoś właśnie uratował mi życie. Wilk usadowił mnie na kłębiastej chmurze po czym przebił się przez nią i zdążyłam ujrzeć już tylko jak jego ogon znika w gęstym obłoku. Było tu ze mną jeszcze kilka innych wilków burzy. Otrząsnęłam się i podobnie jak mój wybawca zleciałam na dół by ratować innych.
Sytuacja była dramatyczna, wszystko stało w płomieniach. Złapałam oszołomioną wilczycę i przeniosłam ją w bezpieczne miejsce, gdzie czekała reszta odratowanych. Śmierdziało spalenizną i dymem. Wszyscy zebrali się w jednym miejscu, z kilkusetosobowej społeczności zostało może 50 wilków różnych żywiołów.
Co dalej? Rzucił ktoś z tłumu. Z gromady wystąpił najstarszy wilk, który był miejscowym mędrcem.
- Trzeba opuścić te zrujnowanie ziemie. Tutaj nic dobrego już nie powstanie.-Oznajmił ze śmiertelną powagą.
- Proponuję się rozdzielić, to nie ma sensu, żebyśmy szli razem ... zwłaszcza, że część nie potrafi latać i będzie spowalniać resztę.- Zrobiłam krok do przodu.
Basior spojrzał na mnie.
- Accil, moja droga, weź ze sobą watahę elektryczności i prowadź na wschód.- spojrzał mi głęboko w oczy a ja spuściłam nieśmiało głowę. To wielka odpowiedzialność. Oby mnie nie przerosła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz