Mały, kruchy płatek śniegu spadł na mój nos. Mam dziwne zboczenie, zawsze starałam się go zlizać, będąc w postaci wilka. Wiem, to sam syf z rzek i bagien, ale tak przekomicznie smakował.
No dobra, rozkojarzyłam się i o mało nie stratował mnie mamut. Dziwiłam się, że Meyrin nie krzyknęła czegoś rodzaju "Ogarnij się!"... To by bardzo pomogło. Jednak zapatrzyła się na mnie, a to nie dobrze. Każdy powinien martwić się o siebie. Wymierzyłam długiego susa w jej kierunku, wytrącając ją z pola zwierza. To głupie, ale martwiłam się o nich wszystkich. Byliśmy swego rodzaju rodziną. Jasne, nie idealną, bo zdarzało nam się mnóstwo kłótni i zgrzytów, ale tak jest wszędzie.
- Uważaj na siebie. - mruknęłam i rzuciłam się na bestię. Wgryzłam się w nogę, odrywając żywcem kawał skóry. Musiało boleć.
Nie wiem, czemu jej to powiedziałam. Przecież wiadomo, że da sobie radę. Nie była ani mała, ani głupia. A już na pewno nie bezbronna.
Nagle mnie olśniło.
~ Masz tą rurkę ze strzałkami ode mnie?
W odpowiedzi zauważyłam, jak Aurora wychyla się, żeby rzucić mi moją broń. Przechwyciłam ją zgrabnie w zęby, po czym zmieniłam się i chwytając ją już w ręce, wycelowałam w gardło. I następną. I następną.
Zwierz potrzebował około dziesięciu, żeby zacząć się powoli gibać.
Wspięłam się na niego, i wbiłam miecz w główną tętnicę, używając zaklęcia, by mieć pewność, że zbytnio nie cierpi... I że się nie obudzi.
To żałosne, dokąd nas to zaprowadziło.
~ Śpij spokojnie.
- Przenieście go do magazynu. - rzuciłam.
W sumie... nie wiem, ale chyba ktoś im pomagał, feniksy, czy gryf, albo sami dali radę, nie mam pojęcia, byłam trochę nieobecna.
Ale wrócili wszyscy z polowania. Żywi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz