Wkrótce pozwolono poruszać mi się po terenie moich porywaczy, co było dla mnie niejakim zaskoczeniem, jednak najwyraźniej musieli się jakoś zabezpieczyć, skoro nie obawiali się mnie, nawet jak stałam za ich plecami i mnie nie widzieli. Coś mi mocno nie grało.
Wędrowałam dobre kilka godzin po wszystkich terenach, ale i tak nie udało mi się tego wszystkiego zwiedzić.
W końcu natrafiłam na Cassandrę, która wcześniej pełniła rolę mojej strażniczki i zapytałam się jej o co tutaj z tym wszystkim chodzi.
- Ten zamek był zbudowany na wzór Labiryntu, także jest ogromny i posiada wiele, a nawet bardzo wiele pułapek, a także strażników, a na wyższych poziomach, gdzie przebywa król jest zablokowana zdolność używania magii dla osób nie posiadających tych pieczęci. My jesteśmy na najniższym z blokadą magii.
Uniosła swoją dłoń i na jej zewnętrznej części zauważyłam misterny rysunek z jakimś zaklęciem przedstawiający wieże.
Spojrzałam na nią pytająco czekając na dalsze wyjaśnienia.
- Dostaniesz taki w momencie złożenia przysięgi - wyjaśniła. - Kiedy będziesz w naszej grupie.
Pokiwałam głową, przemilczając fakt, że wcale dołączać nie zamierzam do nich.
- Chodź - złapała mnie ze rękę. - Pora się spotkać z królem, a raczej dziewczyną królem.
Zaprowadziła mnie do bogato zdobionej sali, jedynego miejsca, gdzie można było zobaczyć bogactwo osoby posiadającej na własność to miejsce.
Przyjrzałam się dziewczynie, bo w tym samym momencie zmieniło się jej ubranie. Posiadała popielatą długą suknię na której było przepleciony złotą nicią symbol wieży z gry szachowej. Jej włosy były proste rozpuszczone i miały czerwony odcień, a oczy białe, jedynie lekko obramowane czarną otoczką. Teraz jej twarz zdobił delikatny, lecz misterny makijaż, który podkreślał jej urodę.
- Co się stało z twoim ubraniem? - Spytałam się zdziwiona.
- Spójrz na siebie - odparła.
Nagle przed chwilą marmurowe ściany rozbłysły blaskiem i po chwili stały się lustrzanymi odbiciami. Spojrzałam na nie i ujrzałam siebie w czarnej sukni z złotymi ornamentami, a także kolczykach z różami o krwistym odcieniu i pojedynczym pierścionku na ręce, na którym był symbol królowej z szachów. Włosy miałam zaplecione w luźny warkocz w który było wetknięte jedno czarne pojedyncze pióro. Podobnie jak ona miałam makijaż pasujący do mojej urody. Na mojej szyi był przewieszony krzyżyk.
- Nie ma nawet śladu walki z porwania i po złamaniach - stwierdziłam zaskoczona.
- Nasza magia lecznicza, napełnia każdego kto jest naszym sprzymierzeńcem na tym poziomie labiryntu.
- A skąd wiecie, że jestem waszym sprzymierzeńcem? - Zdziwiłam się. - Jak ja mogę nim nie być.
- Na razie nie wykazujesz wrogiej inicjatywy wobec królowej - wyjaśniła.
Pewnie wykaże ją w momencie, gdy się pojawi odsiecz - przemilczałam ten fakt. - Na razie czekam.
Nagle jej oczy rozbłysły na czerwono i wyglądała, jakby szykowała się do walki.
- Wrogowie zaraz się wedrą na wyższy poziom - wyjaśniła.
Moja twarz pozostała posępna jak zawsze, ale w duszy się uśmiechnęłam.
- Przybyła odsiecz - stwierdziłam. - Chyba nas nie doceniłaś, a raczej mojej watahy.
Zaklęła cicho.
- Wszyscy silni są z królem. Nim przyjdzie nasza odciecz minie trochę czasu, a pozostały tutaj jedynie tylko pachołki.
- I co teraz zamierzasz zrobić? - Spytałam się.
- Ogłuszyć ciebie i stąd uciekać, a następnie połączyć się z naszymi głównymi siłami.
- Nie liczyłabym na to - odparłam.
- A więc najpierw muszę ciebie pokonać - stwierdziła. - Mam nadzieję, że kupią wystarczająco dużo czasu.
- Ty myślisz, że pokonasz kogokolwiek z Forever Young? - Niemalże się zaśmiałam. - Teraz, gdy nie jestem unieruchomiona mocą zasadzki czas, abym się odwdzięczyła za to jak mnie jakiś czas temu potraktowaliście.
Przypomniało mi się, jak powiedziała, że nie można używać tutaj magii. Rozwinęłam skrzydła i rzuciłam się ku schodom, na szczęście sklepienie było wysokie i mogłam sobie swobodnie przez nie przelecieć.
Zleciałam jak najniżej, aż w końcu dotarłam w o wiele ponure okolice, nie promieniowały już takim blaskiem i mocą.
Spróbowałam przyzwać moje dwa miecze i ku mojej uciesze, pojawiły się w moich rękach.
Odwróciłam się i zobaczyłam Cassandrę stojącą tuż za moimi plecami.
- Odzyskałaś zabawki? - Skrzywiła się.
- A owszem - odparłam. - Widzisz, to jest prosta magia, ledwie wyłapywana przez ten wasz system obronny.
W jej dłoniach pojawił się tylko jeden miecz i tarcza.
Rzuciłam się ku niej i zaczęłyśmy walczyć. Była świetna, dorównywała mi umiejętnościami. Nagle poczułam potężne pchnięcie mieczem w mój bok. Wiedziałam, że jeśli wbije mi się choć trochę głębiej będę miała poważny wylew i nie pożyję dłużej niż kilka minut, dlatego szybko przekoziołkowałam w tył, a następnie wbiegłam na ścianę. Dziwnie łatwo. Zupełnie, jakby nie obowiązywała mnie grawitacja tego świata.
A następnie odbiłam się od niej i runęłam w stronę przeciwniczki.
Ona okryła się tarczą, więc tylko wykorzystałam siłę grawitacji i sprawiłam, że bezwładnie runęła na kolana.
Jęknęłam cicho, ponieważ był to cios obusieczny, ja też nieźle oberwałam od jej tarczy, ponieważ była naszpikowana szpilkami. Miałam dosyć akupunktury, aż do końca życia.
Znowu zaczęłyśmy ze sobą walczyć, ale w końcu z trudem dosięgnęłam jej krtani i jej odcięłam głowę.
Spojrzałam w stronę korytarza i samą siłą woli podźwignęłam się i ruszyłam dalej. Szłam tak chwiejąc się i krwawiąc, aż w końcu... Usłyszałam kroki. Prawdopodobnie wroga.
Nie miałam siły na dalszą walkę, ale też nie miałam wybory.
Przede mną stanęło trzech żołnierzy, a ja zaczęłam walkę, której zwyciężyć nie mogłam.
Nagle opór ustał.
- Co do...? - Zdążyłam powiedzieć i przez zbyt dużą utratę krwi zemdlałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz